piątek, 26 września 2014

Zakończenie sezonu...

W tych zaroślach na szczęście były metrowe
przerwy, dało radę łowić ;-)
W dzisiejszym wpisie kilka spraw... 
Po pierwsze. Zakończyły się Gruntowe Mistrzostwa Koła Haczyk, zakładałem "pudło", zakończyło się na 7 miejscu (na 16 startujących). Wyniki były tragiczne, ja miałem 240 punktów (2 ryby), zwycięzca 1 320pkt. Aby wskoczyć na podium należało mieć ciut ponad 625pkt. Ryby w ogóle nie chciały współpracować (podobno słaby rok, a może ich tam nie ma?), a brania (miałem może w sumie z 4) były z tych 1-sekundowych, prawie nie do zacięcia. O mały włos może i udałoby się zrealizować cel, jakieś 30min przed końcem zawodów miałem zaciętego sporego leszcza, niestety po 2-3 sekundowym holu i krótkiej pracy hamulca ryba się odhaczyła... No cóż, pech, przypuszczam, że leszcz mógł mieć co najmniej pół kilo jak nie więcej, zostało sporo śluzu na przyponie.

Sprawa numer dwa. Zakończył się cykl Spławikowego Grand Prix Okręgu PZW Lublin. Z 5 dwuturowych zawodów wziąłem udział jedynie w 2, także wynik jest słaby, bo nie ma innej możliwości przy opuszczeniu takiej ilości startów ;-) Na początku sezonu byłem chory, przedostatnie zawody przełożyli na termin, który mi wybitnie nie pasował... Nie było już szans na walkę o "15", więc z kolejnych zawodów sam zrezygnowałem by pomóc młodym klubowiczom w sektorze junior/kobieta. Aśka zaliczyła swój debiut w GPO, nie udało się jej "wyprzedzić" żadnego z młodych zawodników, ale nie o to chodziło.
Szybkie łowienie najwszechstronniejszego
juniora w Okręgu!

Jest przetarcie, było kilka uwag poprawiających technikę, kolejny sezon też będzie z naciskiem na naukę, a nie wynik. Natomiast Grzesiek utrzymał fotel lidera wśród juniorów, a tydzień później już pierwszą turą ostatnich zawodów zagwarantował sobie zwycięstwo w całym cyklu! Ostatnia tura (może dlatego) wyszła nieco słabiej, ale i tak z przewagą 1 (!!!) punktu sektorowego zwycięża w całym cyklu! Brawo Gelu, tego się chyba nikt nie spodziewał ;-) Bardzo dobry sezon, zwycięstwo w GPO i 2 miejsce w juniorskich MO ;-) Za rok ostatni sezon w juniorach, czy uda mu się powtórzyć taki sezon? Zobaczymy...

Sprawa numer trzy, kończąca sezon 2014 definitywnie (chociaż jest jeszcze wrzesień). Po raz kolejny mam poważną kontuzję kolana, tym razem łąkotka.... Jesienny spinning odpada, wycieczka z kołem odpada, jesienna odległościówka odpada - to tyle z rzeczy wędkarskich, nie wspominając już o całej, ważniejszej zresztą reszcie... W listopadzie operacja, później rehabilitacja, może przed marcem uda się stanąć na nogi. Oby...

piątek, 5 września 2014

Zawody "Zdzicha"!

Pod koniec sierpnia miały się odbyć zawody o Puchar Puław, zaliczane go Spławikowego Grand Prix Okręgu. Organizator jednak postanowił przenieść zawody na połowę września. W utworzoną "dziurę" szybko dopasował się Bogdan Wąsik organizując zawody "Puchar Burmistrza Miasta Ryki", które były prawdziwym pokazem tego jak zawody spławikowe powinny przebiegać. Łatwość organizacyjna i błyskawiczne działania na pewno niejednego powaliłoby na nogi. W ekspresowym tempie znalazł się sponsor główny - Burmistrz Miasta Ryki p. Jerzy Gąska (który również wystartował w zawodach, bo okazało się że to również "wyczynowiec pełną gębą"), a swoje dołożyli m.in. firma "Spin-Pol Maver" Adam Kruk, firma "Stynka" Tomka Iwanowskiego, dom weselny "Mila", lakiery samochodowe "Standox", drukarnia "Elko" czy koło Czysta Woda w Rykach. Warto zauważyć, że już po 1 dniu zapisów 90% miejsca na liście startowej było zaklepane - organizator przyjął, że zawody odbędą się maksymalnie przy udziale 30 osób. Miejscem rozegrania zawodów było dla wielu osób nowością - mieliśmy walczyć na przyujściowym odcinku rzeki Wieprz do Wisły, niedaleko Dęblina. Ci co jeździli na treningi byli zachwyceni - piękny, dziki krajobraz, mnogość ryb różnych gatunków, no łowisko wręcz idealne. Niestety... jak to często bywa, w dzień zawodów przychodzi nagła zmiana pogody - było zimno i ciągle padał deszcz. Prawdopodobnie (nie sprawdzałem) również ciśnienie spadło znacznie, a to musiało się odbić negatywnie na braniach ryb. Tylko nieliczni zawodnicy mieli pojedyncze brania pod tyczką, nawet Ci, którzy złowili tak kilka ryb mówili, iż były one przypadkowe, trudno było określić co akurat na nie podziałało ;-) Tak po prostu pewnie przepływały ;-) I mi się udało złowić jednego, jedynego krąpika  tyczką i tyle... Zawody rozpocząłem od uklejówki, bo i również taką metodą można było na treningach pokusić się o duży wynik. Zachmurzone niebo i padający deszcz... to nie są idealne warunki na ukleje, przez pierwsze pół godziny nie miałem nawet brania, zresztą kolega łowiący obok również "pod nogami" miał identycznie. Wyjeżdżając tyczką i łowiąc tego krąpika myślałem, że może MI akurat weszły - nie weszły ;-) Mijała godzina zawodów i dochodziły do mnie już pierwsze informacje - wszędzie nieoczekiwana LIPA. W tym momencie kolega obok łowi 3 uklejkę... Wracam do uklejówki i po chwili mam pierwszą mikro uklejkę. Co mniej więcej 30 minut wracałem na kilka przepłynięć tyczką, ale bez efektów. Zresztą ukleja też nie brała rewelacyjnie, udało się "wyskrobać" trochę ponad 500 punktów, co w sumie dało mi 13 miejsce. Zwyciężył Tomek Iwanowski, łowiąc głównie ukleje (on jest w tym prawdziwym mistrzem) z wynikiem troszkę ponad 1500pkt. Na drugim i trzecim miejscu zawodnicy otwierający i zamykający stawkę z kilkoma rybami spod tyczki. Warto również dodać, że główny sponsor - Burmistrz Ryk uplasował się w czołowej "10" zawodów! No pięknie, za plecami wielu uczestników Grand Prix Okręgu Lubelskiego!
Organizacja na medal. Złoty. Równe stanowiska, fajne nagrody (dla wszystkich, nawet "pomagierów" w organizacji), taśma oddzielająca zawodników od ewentualnych kibiców (wiadomo, że czasami się zdarzy przechodzeń bądź inny wędkarz), super atmosfera, sprawne losowanie i ważenie oraz wiele, wiele dobrego humoru. Wyniki były słabe, niektórzy (jeżdżący na wcześniejsze treningi), nie mogli uwierzyć, że pogoda mogła aż tak wpłynąć na łowisko, gdzie niemal co przepłynięcie jakaś ryba pojawiała się na haczyku. A ryby podobno przeróżne, od krąpi i leszczyków, po sapy, rozpióry, jazie czy klenie. Bliskość Wisły powoduje, że właściwie spodziewać się można KAŻDEJ ryby, to duży plus łowiska. Mimo tych słabych wyników nie widziałem ani jednej twarzy, na której nie byłoby uśmiechu! A przez całe zawody i czas na przygotowanie padał deszcz! Także łatwo nie było.
Brawo Bogdan "Zdzichu" Wąsik - pokazałeś jak się robi zawody i jakie powinno być do nich podejście. Pełen profesjonalizm. Czekamy na kolejne tego typu, udział w takich zawodach to czysta przyjemność!


A w niedzielę przypomnę sobie jak się łowi na koszyczek ;-) Przede mną Gruntowe Mistrzostwa Koła PZW Haczyk. Kiedyś kiedyś ta metoda była mi bliska, właściwie była to moja jedyna metoda jaką się posługiwałem, a wtedy tyczka, cały ten sprzęt, przygotowania... wtedy pojawiał mi się jedynie ironiczny uśmieszek na twarzy ;-) Od 5 lat startuję w większości zawodów mistrzowskich koła, a chyba jeszcze nigdy nie byłem w pierwszej "3". Pora to powoli zmieniać ;-) Pora na poważnie startować w tego typu zawodach, jak wyjdzie? Przekonamy się w niedzielę!

wtorek, 2 września 2014

Urlopowe wędkowanie cz.3

 Podczas tegorocznego urlopu po raz pierwszy wędkowałem na jeziorze Lipieniec. Brzegi jeziora są mocno zarośnięte, właściwie jest tylko kilka "dziur" z których można wędkować. Wysokie trzciny i otaczający las znakomicie maskują to łowisko, które... wydaje mi się, że nie jest mocno odwiedzane przez wędkarzy. I to już mi wystarczało - musiałem sprawdzić co tam pływa ;-) 
Tradycyjnie spławik zamontowałem przelotowo - stosuję zwykłe  wagglery, którzy inni montują na stałe. Ja wybieram te, które mają wiele zdejmowanych krążków, następnie zdejmuje tyle, aby na żyłkę dać w granicach 3-4 gram, to przeważnie w zupełności wystarcza. Przy gruntowaniu zdejmuję wszystkie krążki po to, aby spławik jak najszybciej pojawił się na powierzchni. Po zarzuceniu wstępnie oznaczam odległość łowienia. Nie napinam żyłki - musi być luźna, aby spławik wypłyną dokładnie pionowo. Dopiero jeśli się pojawi, zwijam i powoli "zjeżdżam" z żyłkowym stoperem niżej, aby znaleźć głębokość. Gdy już ustaliłem głębokość we wstępnym miejscu łowienia, za pomocą stopera reguluję głębokość i sprawdzam ułożenie dna kilka metrów przed, za i w boki od wstępnego miejsca. Dopiero wtedy wybieram ostateczny punkt łowienia, zaznaczam markerem na żyłce, przeciągam w odpowiednie miejsce stoper i ostatecznie gruntuję - dla pewności. Gruntuję od razu z przyponem, a na haczyk zaciskam dużą śrucinę. Okazało się, że miejsce w którym będę łowił ma troszkę ponad 4 metry. Czy aby nie za głęboko? Zobaczymy...


Już po niecałych 10 minutach pierwsze branie i... siedzi! Pierwszą rybą 
okazuje się płotka, na oko z 15 centymetrów. Po kilku kolejnych minutach kolejne branie, to już jest większa rybka. Wysoko pionowo podnoszę kij, staram się trzymać rybę jak najdalej od dna - jest tutaj sporo podwodnego zielska, miękkiego, ale zawsze może spowodować to stratę ryby. W związku z tym, że siedzę krzesełkiem w wodzie podbieram rybę ręką - piękna płoć! Na pewno ma z 200 gram, rzadko takie łowię.
Na rozpoznawcze łowienie miałem niewiele czasu, może z 2,5 godziny. W tym czasie miałem kilkanaście ponad 25 centymetrowych płoci, kilka "nastek" i tylko 2, całkiem niezłe koluchy. Liczyłem, że przy tak "opustoszałym" jeziorku rybą dnia będzie: koluch, mikro krąp czy karaś srebrny - czyli szara rzeczywistość coraz częstsza na jeziorach PZW.
Do samochodu wracam zadowolony z 2 powodów - udało się połowić odległościówką jak i udało się złowić fajnych płoci. Za kilka dni pojawię się tu ponownie... zobaczymy, czy skuszę je bliżej brzegu!
 Trzy dni później to samo miejsce, inna metoda - łowię 7 metrowym batem, a koszem ustawiam się maksymalnie daleko w wodzie. Sięgam głębokości 1,5 - 1,7m czyli jest OK, w dodatku nie wyciągam zielska na haczyku. Tym razem w przeciwieństwie do ostatniego wędkowania tutaj zanętę SARS Lin/Karaś mieszam pół na pół z zanętą tej samej firmy - Grand Roach. Gliny te same, argilla Gienka oraz odrobina glinki Extra Górka. Ryby były - bez (ponownie) 2 koluszków same płotki. Niestety, takiej ponad 20 centymetrowej nie udało się złowić. Ponownie około 2,5h łowienia i 3kg w siatce! Całkiem nieźle, jak na rekreacyjne łowienie - jest potencjał, uzbrojonym "po zęby" można by tu ładnie śmigać tyczką bądź dłuższym batem.

Powoli zbliża się koniec urlopu - pogoda dopisała, a mi udało się średnio co 3 dni być na rybach - może nie były to długie wypady, ale na pewno tego mi trzeba było ;-) Szkoda tylko, że łowienie w rzece nie było takie jakie planowałem, ale z naturą nie wygram...

O mały włos, a podczas urlopu nie odwiedził bym mojego "sztandarowego" łowiska w tej okolicy - jeziora Glinki.
 Dzień przed wyjazdem pojawiłem się skoro świt z odległościówką, prognoza pogody nie wróżyła za dobrej pogody, ale i tak przez całe 2 tygodnie było wręcz idealnie. Słońce dopiero co wychodziło zza lasu, piękny widok. Szybkie rozkładanie sprzętu i... deszcz? Momentami tak lało, że musiałem przyhamować przygotowania i schować się pod parasolem, gdy tylko deszczyk zmienił się w drobne kap-kap zacząłem nęcić.

 Pogoda tego dnia dawała popis, raz padało mocniej, raz mniej, raz wiało, raz przecierało się słońce. Zapewne ciśnienie też musiało skakać, ryby żerowały chimerycznie i nierówno - były okresy dobrych brać, by po kilku minutach nastawała kilkunastominutowa cisza. Łowiłem standardowe, tutejsze ryby, czyli głównie krąpiki, ale były też wzdręgi, płotki, może ze 2-3 uklejki. Większych leszczy zabrakło. Udało się przechytrzyć kilka takich około 25-30 centymetrowych, ale to nadal kwalifikuje się jako leszczyk.
 Ryby bardzo dobrze reagowały na donęcanie mocno mięsnymi kulkami gliny, cięty czerwony plus kilka białych i pinki. Na Glinkach nie należy zapominać o kukurydzy, jest to bardzo dobra przynęta jak i zanęta - nie raz zakładając na haczyk kukurydzę wygrubiałem ryby łowiąc je batem blisko brzegu.
Zanęta - standardowo jak przez cały urlop. SARS z którego jestem bardzo zadowolony, w pełni spełnił moje oczekiwania co do zanęty. Tym razem użyłem jasnej, słodko-piernikowo pachnącej Grand Bream z
dodatkiem około 20% Lin Karaś. Właśnie zanęta Lin Karaś jest dla mnie największym zaskoczeniem. Już dawno nauczyłem się nie zwracać uwagi na nazwy zanęt - patrzę na granulację, skład (jeśli potrafię coś wyłapać), kolor, zapach i pracę. Ciemno brązowa, o zapachu czekolady, niepracująca i obsypująca się zanęta Lin Karaś okazała się znakomitym "dopalaczem", szczególnie na większe płotki.

Następnym razem w tych okolicach pojawię się już raczej ze spinningiem, a że spinningista ze mnie "niedzielny" nie oczekujcie zdjęć z rybami ;-) Ale jeśli jakiekolwiek się trafią i będzie mi dane pomachać sztucznymi przynętami - na pewno o tym napiszę ;-)