piątek, 1 listopada 2019

Nowe wędkarskie wyzwanie

Musicie przyznać, że dawno nic nowego tu nie było. Jednak to nie oznacza, że nic się nie działo. Działo się i to sporo. Bez niepotrzebnych wstępów, od razu odpalamy bombę!

Zostałem zauważony i zaczynam nową, wędkarską przygodę. Na niedawno powstałym portalu wędkarskim zasiliłem grono blogerów - autorów artykułów o tematyce wędkarskiej. Moje wpisy będą dotyczyły głównie metody spławikowej, w sumie można powiedzieć, że będę robił to, co tutaj do tej pory. Nie zamierzam jednak opuszczać tego bloga, nadal będę Was męczył wpisami z moich wędkarskich zmagań.

Portal, związany z siecią marketów sportowych Decathlon, znajdziecie pod poniższym linkiem:
https://fishster.pl/

W zakładce blog możecie znaleźć moje 3 artykuły, w tym jeden świeżutki, z jesiennej wyprawy na małe płoteczki - miały być te większe, ale jakoś tym razem mnie ominęły ;-) 






Do tego dochodzi wsparcie w firmie produkującej zanęty wędkarskie Piscari (zapraszam na fb ->https://www.facebook.com/PiscariPL/ ), prowadzenie strony wędkarskiej i forum (http://wedkarstwo-lublin.pl/), czy prowadzenie strony koła PZW Haczyk i klubu Piscari Lublin na portalu PZW.

Do tego dochodzi jeszcze jeden wędkarski projekt, stawiam tam dopiero pierwsze kroki, więc na razie z autoprezentacje przekładam na później ;-)

Sporo tego, jak na rzeczy około wędkarskie. A gdzie czas na rodzinę, pracę, ryby... ? A no jest, wszystko jest kwestią dobrej organizacji!

Jeszcze raz zachęcam do przeczytania mojego październikowego łowienia płoci na jeziorze Lipieniec. Już kilka razy o nim było na blogu, tym razem łowiłem sam drobiazg, ale nie należy się poddawać. Fajne płocie tam pływają, może następnym razem uda się do nich dobrać...


wtorek, 20 sierpnia 2019

Wakacyjne łowy

Tym razem bardziej będzie to foto-relacja niż opis wędkowania. A powód jest prosty - jak można pisać o wędkarstwie, jeśli nie ma tam ryb?
Zawsze z wielkimi nadziejami czekam na urlop. Od kilku lat większość tego czasu spędzam we Włodawie, gdzie są olbrzymie możliwości zróżnicowanego wędkowania. Tym razem postawiłem na rzeczną tyczkę oraz jeziorowego feedera. Po raz pierwszy od kilku lat pozostawiłem w domu odległościówkę, metodę, która chyba daje mi najwięcej frajdy.
Pierwszy wyjazd z wędką to feeder i jezioro Glinki - jest to typowe łowisko treningowe pod odległościówkę, gdzie można potrenować głównie technikę - nęcenie, zarzucanie, skuteczne zacinanie. Nistety, ryb tam coraz mniej, i tak jakby zamiast rosnąć... są mniejsze i mniejsze. Już dawno nie złowiłem tam chociażby 30-centymetrowego leszcza. Okołowymiarowe wzdręgi, podobnej wielkości płocie (to te większe) i coraz chudsze i mniejsze krąpie... Obraz nędzy i rozpaczy, dobrze, że chociaż nieprzeszkadza koluch wielkości palca...
Po ostatnich kołowych zawodach gruntowych zostało mi trochę zanęty, postanowiłem ją rozmrozić i wykorzystać właśnie tego dnia. Do tego mrożony gruby robak, kukurydza, zobaczymy czy łowiąc koszykiem uda się złowić coś ciekawego. Jednak nic z tych rzeczy. Łowiąc blisko - drobnica, łowiąc dalej, na jakimś 45 metrze (sam się dziwiłem, że nauczyłem się łowić tak daleko, z feederem mam ostatnio mało do czynienia) brania rzadsze, ale... ponownie drobnica. Na 2 ziarnka kukurydzy nic się nie dzieje, na jedno ziarnko przeważnie płotka. Oprócz niesamowitego widoku wschodzącego słońca, nic ciekawego...




Kilka dni później mój główny cel "urlopowy" - tyczka na rzece Bug. Niski poziom wody wymusza na mnie odpuszczenie "ulubionej" miejscówki, zresztą łowiłem tam całkiem niedawno i było słabo. Tym razem postawiłem wymieszać 1kg Leszcz Żółty oraz 1kg Rzeki Optimum wraz z 8 litrami zanęty rzecznej. Oczywiście wszystko od Piscari. Na początek postawnowiłem rzucić z ręki 8 dość sporych kul, ze względu na mały uciąg zrezygnowałem z bentonitu, na rzecz doklejenia części kul wyłącznie większą ilością wody. Do łowienia wybrałem liście o gramaturze 5 i 12 gram, gdzie już 5 można było mocno spowolnić spływ zestawu. Początek nie był zły, w 3 przepłynięciu pierwszy krąp, później kolejny. Ryby brały seriami, po 2-3 sztuki po czym następowały brania uklejek. Donęcanie 3-4 kulkami przywoływały kolejne krąpie. Po 1,5 godzinie łowienia brały już wyłącznie ukleje, w dodatku co 2-3 przepłynięcie. Trzygodzinną sesję kończę z 27 krąpiami i około 50 uklejami (które od razu wyrzucałem do wody). Znowu brak kontaktu z konkretną rybą.

 




Kilka dni później ponownie zmieniam miejsce, jest głębiej na około 170 centymetrów. Dobrze, że przyjechałem jeszcze przed świtem, bo kilkanaście minut później miałem już 2 sąsiadów - okolicznych wędkarzy łowiących tuż pod brzegiem z gruntu. Mój zwiad rowerowy poprzedniego dnia w celu sprawdzenia nowej miejscówki w 100% zadziałał - będąc późnym popołudniem w tym miejscu naliczyłem 4 wędkujących, mimo iż nie zauważyłem ryb, to taka ilość wędkarzy na bezrybnym ostatnio Bugiem uznałem za dobry znak.
Zupełnie też zmieniam sposób nęcenia, muszę przyznać, że w taki sposób jeszcze na Bugu nie nęciłem. Aż 4 paczki zanęty Rzeka Optimum i 2 paczki gliny rzecznej. Dwa razy więcej spożywki od gliny, zobaczymy, czy krąpie będą chciały w tym żerować. Tym razem 6 kul normalnego rozmiaru, okraszone jedynie małą ilością pinki. Uciąg jest nieco mniejszy, jednak decyduję się na identyczny zestaw spławików. Zaczynam od skuteczniejszego ostatnio zestawu 5 gramowego. Mija 5 minut i nic. Kolejne 5 i nadal nic. W końcu szybkie branie, z całkowitym zatopieniem anteny. I co? Ukleja ;-) Nie były to typowe dla tej ryby "podskoki", ale całkowite, szybkie zanurzenie anteny, które mogło dawać nadzieję na zdecydowanie większą rybę. Większość brań było podobnych i można je było określić jako błyskawiczne i agresywne. Ryby nie brały też co wstawienie, lecz co kilka przepłynięć. Tym razem moim łupem padły same ukleje (na pewno nie więcej niż 20 sztuk), złowiłem chyba tylko 3 malutkie krąpiki. Moi sąsiedzi - też zupełnie nic. Błąd w nęceniu? Wątpię. Co kilkanaście minut widziałem (i słyszałem) konkretne ataki drapieżnika, najprawdopodobnie bolenia (boleni?), w tym kilka razy "uderzenie" było w miejscu mojego spływu zestawu. Kilkukrotnie też widziałem wyskakujące rybki nad powierzchnię, jak i charakteystyczne "strzałki" na wodzie. Dziwne i nietypowe brania uklei były rozwiązane - te drobne rybki po prostu bardziej niż o jedzeniu myślały o... przetrwaniu. Jeśli już pojawiły się w okolicy haczyka, to chciały jak najszybciej pobrać robaka, by od razu odskoczyć. Ale czy to też może tłumaczyć zupełny brak krąpia? O większych rybach nie wspomnę, one raczej nie przestraszyły by się drapieżnika, po prostu nie było ich w okolicy, bądź nie były zainteresowane tym, co im podałem.







Już pod koniec urlopu postanowiłem raz jeszcze się przełać, bo zapowiadało się na najmniej atrakcyjny wędkarsko urlop od lat. Minimum sprzętu, jedynie paczka leszczowej zanęty Piscari (ponownie Leszcz Żółty) i feeder w dłoń. Odpuściłem jezioro Glinki na rzecz mniejszego jeziorka, które pozytywnie zakoczyło mnie w połowie maja. O tym wędkowaniu możecie przeczytać klikając TU. Tym razem jezioro Święte idealnie wpisało się w obraz moich wakacyjnych łowów. Przez 3 godziny nie zobaczyłem nawet brania. W ostataniej godzinie skróciłem nawet odległość z 40 na 25 metr. I nic. Pozostało mi tylko obserowanie ogromnego (na pewno ponad tysiąc) stada 3-4 centymetrowych płoteczek. Dokarmianie ich sypką zanętą chyba wzbudziło ich ufność w stoskunku do mojej osoby ;-)



Podsumowując... nie tego się spodziewałem. Na dodatek, musiałem zrezygnować z kolejnych 2 zawodów i rok 2019 skończę bez żadnej tury cyklu Spławikowego GP Okręgu, chyba po raz pierwszy odkąd zacząłem startować w zawodach. Odpadają mi też zawody wyłącznie odległościówką - tutaj zatrzymują mnie względy rodzinne. Ehhhh... Za rok będzie lepiej? Już nie raz to pisałem...












wtorek, 30 lipca 2019

Feederowe Mistrzostwa Koła PZW Haczyk w Czemiernikach



W niedzielę 28 lipca odbyły się Gruntowe (feederowe) Mistrzostwa Koła PZW Haczyk Lublin. Rekordowo mała frekwencja (wynik wakacji i urlopów?), bo tylko 7 osób, dawało mi większe szanse na podium ;-))))  Także dość poważnie podchodziłem do tych zawodów, bo rzeczywiście mierzyłem w pudło. Jednak jak to ostatnio bywa, rzeczywistość nie zawsze podąża za teoretycznymi założeniami. 

Zawody odbywały się na urokliwym, małym zbiorniku wodnym w Czemiernikach, zbiorniku nie związanym z PZW. Rybą dnia miał być karaś (srebrny) i właśnie pod tą rybę ułożyłem wędkarskie menu. Miałem przygotowaną jedną paczkę ziemi oraz gliny rozpraszającej, a w drugim kotle dwie paczki zanęty Piscari Karaś Extra. Do tego po 250ml topionej pinki, robaka barwionego oraz kastera. Dodatkowo duża puszka kukurydzy.

Postanowiłem łowić w granicach 15-17 metra, uważam, że to była optymalna odległość. Pierwsze minuty były niemrawe, ale nie tylko u mnie. Właściwie nikt z samego początku nie łowił ryb. Pierwsze branie po około 15 minutach, zacinam i... pusta żyłka lekko niczym balon ląduje na brzegu. Obcinka szczupaka? Najprawdopodobniej. Spokojnie montuje drugi zestaw na tej samej wędce. Żadnych cudów: koralik z zaczepem na koszyczek, stoper, skrętka i na końcu łącznik do przyponu. Standard.

Po nęceniu głównym postanowiłem donęcać co 5 minut, jeśli nie będzie brania. Po 30 minutach postanowiłem zmienić koszyczek na jeszcze mniejszy rozmiar, ponieważ branie następowało przeważnie w okresie 1-3 minut. Czasami zdarzało się branie w opadzie, starałem się to wykorzystać, jednak zacięcie takiego brania było dość trudne. W ogóle brania były bardzo ciężkie do zacięcia. Brania karasi to były bardzo szybkie 2-3 wygięcia, że czasami trudno było zareagować nawet trzymając rękę cały czas na wędce. Często też trafiały się malutkie płoteczki, ich brania to pojedyncze, delikatne ugięcia bądź szybkie pojedyncze.

Trafienie brania nie oznaczało jeszcze sukcesu. Ryby brały niezwykle delikatnie. Kilka ryb odpięło mi się w podbieraku, a niemal co trzeci hol zakończony był spadem ryby. Przeczekanie na pewniejsze branie zupełnie nie wchodziło w grę - w innym wypadku na haczyku pozostawały skórki po wyssanych robakach. Zmiana haka na większy tylko nieco poprawił sytuację, zostałem przy numerze 14. 

Na haczyk zakładałem 3 białe robaki - to był moim zdaniem najlepszy "skład", chociaż i nawet taki gruby zestaw na haczyku nie eliminował do końca płotek. Od połowy zawodów do koszyczka dawałem samą zanętę, gdy brania słabły, dodawałem kastery, pinkę i topione robaki. Co jakiś czas dodawałem do koszyka Biszkopt Smużąco-Wiążący od Piscari, który powodować miał jasną, żółtą chmurę w moim polu nęcenia. 


 
Ostatecznie łowię około 2,5kg ryb, niestety daje mi to 7, ostatnią pozycję ;-) Do brązowego medalu zabrakło 900 gram, ogólnie wyniki były dość zbliżone. Posiadam dwa dość mocne feedery o ciężarze wyrzutu do 120 gram, a tutaj świetnie spisały by się delikatne pickerki, gdzie pod ciężarem tych drobnych rybek nie uginała by się sama szczytówka, ale i sama wędka. Oczywiście przy holu nawet 1kg karpia mógłby być problem, ale... nikt z nas nie złowił, a nawet nie miał na kiju "takiego" bonusa ;-) Może to zmniejszyło by liczbę spadniętych ryb? Na pewno należało też łowić jasną mieszanką, to lepiej pasowało karasiom. Gdy zaczynałem nieco ciemniejszą mieszanką (zanęta z gliną) to brania były rzadsze i częściej na haku meldowały się płotki.

Teraz przede mną treningi na rzece Bug i łowienie krąpi. W połowie sierpnia odbędą się trzecie zawody z cyklu Grand Prix Okręgu na Wiśle w Puławach. Może w końcu uda mi się wystartować... może.
Na pewno możecie liczyć z krótkich wpisów znad Bugu ;-) Ze 2-3 razy na pewno uda się "zapolować" na ryby z "dzikiego wschodu" ;-)

środa, 10 lipca 2019

Bug po raz pierwszy!


 W ostatnią niedzielę po raz pierwszy zawitałem z tyczką w ręku nad rzekę Bug! Powoli zbliżają się moje wakacyjne łowy, więc najwyższa pora, aby sprawdzić moją ulubioną miejscówkę. 

Do kotła powędrowały 2 paczki Rzeki Optimum oraz mrożonka grubszej, jasnej zanęty Karp Wanilia, której nadmiar został mi po Spławikowych Mistrzostwach Koła. Do tego dodałem 3 paczki gliny rzecznej, wszystko wymieszałem razem. Konsystencje mieszanki regulowałem wodą i bentonitem, do najbardziej sklejonych kul dałem sporo pieczywa fluo oraz topionej pinki. W sumie miałem może z 0,3 litra pinki i dużą garść grubych białych robaków, to samo dawałem na haczyk.

Łowiłem skrzydłami Vimba 8 oraz 14 gram, gdzie tym większym spławikiem można było już porządnie spowolnić zestaw. I właśnie cięższym zestawem łowiłem przez większość dość szybkiego, dwu i pół godzinnego treningu. Oczywiście, czasami sprawdzałem zestaw 8 gramowy, jednak szybsze przepłynięcie dawało przeważnie ryby mniejsze oraz mniejszą ilość brań.
W topach miałem grube wentyle o średnicy 1,8 oraz 2,2 mm - to już jest porządny zapas mocy, gdzie ryby z przedziału 200-400 puntków nie mają żadnych szans - są w stanie wyciągnąć jedynie kilkanaście centymetrów amortyzatora, po czym można je siłowo (lecz spokojnie) holować do podbieraka.  Mam jeszcze zapas w postaci gum pełnych o średnicy 1 oraz 1,2mm, jednak przy bardziej rekreacyjnym łowieniu raczej ich nie stosuję - zawsze w takich przypadkach liczę na duuuuuże ryby, które czasami się pojawiają ;-)

Z całości zrobionej mieszanki zostawiłem jakieś 1/3 do późniejszego donęcania.  Po wrzuceniu 11 kul pierwsza ryba była w 3 przepłynięciu... ukleja. Kolejne 4 przepłynięcia i kolejne 4 uklejki - nie jest dobrze - pomyślałem. Jeśli będą brać wyłącznie te drobne, srebrne rybki, będę musiał mocniej zabetonować mieszankę zanętową, która mi została, wybrać jeszcze cięższy zestaw, aby maksymalnie spowolnić spływ zestawu. Na szczęście pojawił się pierwszy krąp, a po nim kolejny. Ryby nie powalają swoją wagą, są w granicach 50 - 100 gramów, ale odławiam je dość regularnie. Ryby nie chcą wejść w kule, trzymają się jakiś 1 metr poniżej nich, w miejscu, gdzie zaczyna się mały, około 60 centymetrowy dołek. Zaraz po nim jest jeszcze większy, długi na jakieś półtora metra, zakończony wypłyceniem. Można powiedzieć, że to idealne miejsce do rzecznego położenia kul pod tyczkę. Miałem łowić dalej od brzegu, jednak właśnie to ukształtowanie sprawiło, że odjąłem dwa najgrubsze elementy tyczki.

 Środkowe 30-40 minut łowienia było niemal idealne, brania następowały co każde, bądź co drugie przepłynięcie. Jednak krąpie nie przekraczały 200 punktów, nie było też widać innych ryb, poza uklejkami, które też jakby zniknęły. I właśnie gdy do głosu dochodziły ukleje, bądź brania słabły, był to moment do donęcenia. Nie było znaczenia, czy kulkę podało się z ręki czy z kubka, więc przy kolejnym donęcaniu wybierałem szybsze donęcanie ręką. 

Powoli mój czas zbliżał się ku końcowi, ale i ryb było jakby mniej. Coraz częściej brały ukleje, a i krąpie były coraz mniejsze, nawet do takich na pół dłoni.  Niestety nie było żadnego jazia, a to jest miejsce, kiedy od wielu lat dość sporo ich łowiłem. Zdarzało się nawet po kilka sztuk na jednym treningu, tym razem żaden jaź nie zwitał na moim haku.

Na sam koniec złowiłem dość fajną płotkę, która sprawiła, że przedłużyłem swoje łowienie jeszcze 10 minut ;-)  Jednak nic to nie dało, znowu były ukleje i drobniutkie krąpie. Pora się pakować, szkoda, że nie było jazia, przede mną jeszcze kilka wypadów i być może spotkanie z sierpniowymi, dużymi leszczami.

Pomysłałem, że powinienem przetrenować dwie różne strategie nęcenia. Pierwsza: ciemna mieszanka, słabo doklejona, z częstym donęcaniem (z ręki), w stosunku 1:4 zanęta do gliny, z małą ilością kul na początku ubogich w pinkę (bez innego robactwa).
Opcja druga, kolejnego dnia, była by treściwsza. Jasna mieszanka, mocno sklejona, z dużą ilością kul  o różnej konsystencji rzuconych na początku. Ewentualne donęcanie wyłącznie z kubka. Dużo robaka, szczególnie w mocniej doklejonych kulach, gruby robak i cięty czerwony gnojak. Dodatkowo mieszankę można mocniej dosłodzić, bądź dać jakiś typowy atraktor leszczowy.
Czy w takich przypadkach będę łowił więcej mniejszych ryb, a później mniej, ale większych? W teorii tak powinno być, zobaczymy co pokaże praktyka ;-) 

czwartek, 4 lipca 2019

Czerwcowe męczarnie...


Karasie z Kalenia
Czerwiec nie był dla mnie litościwym miesiącem i wcale nie chodzi o mi falę afrykańskich upałów ;-) 
Zaczęło się już 1 czerwca, w sobotę rozgrywaliśmy Spławikowe Mistrzostwa Koła PZW Lublin Haczyk. Wybraliśmy dość ciekawe i rybne łowisko - zbiornik specjalny w Kaleniu, zbiornik, który nie jest użytkowany przez Polski Związek Wędkarski, a przez lokalne stowarzyszenie. Brzegi czyste, wykoszona trawa no i podobno ryby też są...
Moje stanowisko na Husynnym
Moje założenie na te zawody były proste, jeśli ryby (liczyłem głównie na karasie srebrzyste) będą blisko brzegu, to będę je odławiał batem 5-6 metrowym. Jeśli ich nie będzie, to w rezerwie będę miał odległościówkę. Zupełnie świadomie zupełnie nie wziąłem tyczki.

Do kotła trafiło 4 litry zanęty Piscari "Karp Wanilia" oraz 8 litrów mieszanki glina rozpraszająca i ziemia torfowa w stosunku 1:1. Wszystko połączyłem w jedną masę, dodałem około 250ml pinek i 100ml białego robaka, oczywiście wszystkie topione. Do mieszanki nie trafił ani gram jokersa.

Tak jak się można było spodziewać (oczywiście przeprowadziłem też wcześniejszy wywiad), ryby pod samym brzegiem nie było. Ci, którzy od razu nastawili się wyłącznie na łowienie batem nie mogli liczyć na dobry wynik. Nawet pod tyczką ryba grymasiła i nie wszyscy potrafili odławiać je regularnie w równym, dobrym tempie. Chyba jako jeden z pierwszych chwyciłem za wędkę z kołowrotkiem. I co się okazało? Mogło się wydawać, że wrzucało się zestaw w stojące, czekające i wygłodniałe stada karasi. Brania były natychmiastowe, czasami nawet nie zdążył poprawnie ustawić się spławik. 
Niestety, tak różowo wcale nie było ;-) Kto zgadnie, kiedy jest najlepszy moment na zaplątanie się zestawu? Pierwszy zarzut tuż po nęceniu wstępnym. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale zestaw zaplątał się strasznie. Po kilku cennych minutach udało się go odplątać, jednak to wcale nie było koniec. Gdy już łapałem rytm - mimo widocznych i szybkich brań, wcale nie było łatwo z zacięciem ryb - przytrafiła się kolejna historia. Zestaw się... zerwał! Zupełnie pękła żyłka główna i spławik powoli spływał w prawą stronę...
Powróciłem do bata, ale tu się nic nie zmieniło, brania były rzadkie, w dodatku wyraźnie ryby odskakiwały po donęcaniu. I tu mój sąsiad Marcin zadał mi pytanie: - Nie masz drugiego spławika? - Mam - odpowiedziałem. - To rób drugi zestaw! 
Proste? Proste! Zresztą w tym czasie sam Marcin też łowił odległościówką widząc, że tam jest znacznie więcej ryb niż pod tyczką. Zrobienie zestawu zajęło mi kolejne kilka minut, ale warto było poświęcić ten czas. Niestety, po kolejnych 20 minutach ponownie zerwała się żyłka główna. Uznałem, że nic to nie da i żyłka nadaje się cała do wymiany. Straty były już spore, szanse małe, spakowałem się i została mi godzina... akurat na przygotowanie i rozpalenie grilla ;-) Ktoś musi ;-)


Dwa tygodnie później rywalizowałem podczas 2 tury Polskiej Ligi Wędkarstwa Spławikowego. Planowo zawody miały się odbyć w Dorohusku na rzece Bug, jednak wysoki poziom wody nie pozwolił na rozegranie zawodów w tym miejscu, więc wybrano wodę rezerwową - zalew Husynne. Jest to dość płytki, zarośnięty i słynny z linów zbiornik okręgu PZW Chełm. Dużym minusem i niedogodnością dla zawodników było... brak bliskiego dojazdu samochodem do stanowisk. Brak możliwości wjazdu na wał bądź w pobliże stanowisk oznaczało tzw. "spacer farmera". Przy 4 podsektorach i 36 osobach, gdzie pierwsze stanowisko znajdowało się gdzieś z 200 metrów od parkingu... Było ciężko już na samym starcie, w dodatku prawdziwy żar tropików lał się z nieba.

Do kotła powędrowała jedna paczka Piscari Płoć Optimum oraz World Cup Championfeed. Takiej mieszanki jeszcze nie sprawdzałem ;-) Dodatkowo 4 paczki ziemi oraz 1 gliny rozpraszającej. Postanowiłem łowić też bliżej, bez jednej rury czyli na 11,5m. Dodałem dość sporo jockersa na start, jakieś 0,3 litra i odrobinę kastera. Na haczyk wędrowała natomiast pinka, przeważnie czerwona w ilości 2 sztuk. Po rozpoznaniu zaczepów (na szczęście miękkich - roślinnych) na drodze "wyjazdu" zestawu, byłem spięty i gotowy ;-) Koniecznie trzeba też dodać, że wylosowałem zamykające, ostatnie stanowisko. Duży plus, jednak jak się później okazało - stanowiska krańcowe wcale nie miały znaczenia (tak samo jak te z przerwą pomiędzy sektorami). Minus natomiast był taki, że miałem najdłuższą drogę na stanowisko i do samochodu...
W taki upał ;-) Dobrze, że są układy transportowe, ale tak czy inaczej droga była dłuuuugaaaaa... Ale wróćmy do samego wędkowania. Brały wyłącznie małe płoteczki, czasami wielkości palca, czasami na pół dłoni. Niestety, nie potrafiłem łowić tych odrobinę większych, które dały by lepszą wagę. Większość brań była dość nietypowa, bo okazywała się prowadzeniem spławika w bok. Kluczem do sukcesu było złowienie tych większych sztuk, jak i dość szybkie tempo odławiania. U mnie czas między rybami to w najlepszym wypadku wynosił 50 sekund, co gorsze - potrafiłem tak łowić 4,5 ryb maksymalnie, po czym następował jakiś przestój. A to haczyk wbił się nie tam gdzie trzeba lub też zacięcie było spudłowane. Starałem się donęcać za pomocą procy kasterami bądź pinką, czasami ciężko było to zrobić ze względu na dość szybkie brania po ustawieniu się zestawu (a czasami przynęta była pochwytywana w toni). Donęcałem też małymi kulkami i rzucałem z ręki - chlupot zupełnie nie przeszkadzał rybom na dość płytkim stanowisku. Niestety, wynik był tragiczny. Ledwo przekroczone 2kg, ostatnie miejsce w podsektorze, gdzie zwycięzcy (równa waga u dwóch zawodników) to niemal 5kg! Średnia mojego podsektora to waga około 3,5kg, także stratę miałem dużą.
Co bym zrobił inaczej? Na pewno wziąłbym bata i próbował odławiać płotkę batem 5-6 metrów, jeśli byłby problem z zacięciem to łowiłbym tyczką, ale jeszcze krócej - bez 2 a może nawet i bez 3 rur. Kolejną sprawą jest dżokers. Wydaje mi się, że można było zaryzykować i dać go śladowe ilości na rzecz większej ilości zanęty. Ewentualnie gdy brania by słabły dorzucałbym "mięsną" kulkę, może to dałoby efekt. Kolejnym minusem jest mój zupełby brak szybkiego obłowienia w tzw. "tempo". Rzadko mam okazję łowić drobne ryby szybko przez całe 4 godziny. Nawet za bardzo nie ma miejsc, aby takie łowienie poćwiczyć, kolejna sprawa jest taka, że taki trening może być mozolny...

Podsumowując, czerwiec nie był udanym miesiącem ;-) Był dla mnie raczej dość rozczarowujący, oby lipiec był zdecydowanie lepszy! Powoli zbliża się okres wakacyjny, rzeczne potwory z Buga, szykujcie się! ;-)

Wyniki 2 tury PLWS:
http://wedkarstwo-lublin.pl/wp-content/uploads/2019/06/2tPLWS19.pdf





środa, 26 czerwca 2019

Zaskakujące zakończenie odległościowej premiery


Dopiero 19 maja po raz pierwszy w sezonie chwyciłem za odległosciówkę. Rzecz nie do pomyślenia ;-) 

W piękny niedzielny poranek wybrałem sobie małe jeziorko, podobno najmniej rybne z okolicznych akwenów  jeśli chodzi o Włodawę. Jednak głównym zamierzeniem było poćwiczenie, głównie zarzucania oraz nęcenia za pomocą procy. Oczywiście liczyłem na ryby, jakiekolwiek, dodatkowo byłem ciekawy co też w sobie kryje jezioro Święte.

Ostatni raz łowiłem tu ponad 3,5 roku temu i nie wspominam tego za dobrze. Łowiliśmy we 3 z kolegami z klubu i gdy oni odławiali jakieś drobne rybki (wzdręgi, krąpiki) to ja dałem popis... plątaniny. To był jeden z tych dni, kiedy plątało mi się na potęgę, w dodatku o ile dobrze pamiętam, w tamtym okresie testowałem sobie różne ustawienia zestawu jak i różne spławiki.

Tym razem metoda jest już wytrenowana i niezmienna. System tzw. "czeski", czyli wagler z większą liczbą krążków, nieco ponad 2gr obciążenia głównego na żyłce i 3-4 śruciny nr4 w roli śrucin sygnalizacyjnych. Spławik to już słynny chyba w całej Polsce Vimba VO14, który czasami jest zastępowany w całości węglowym spławikiem Flagmana.  

Zanęta to 0,5L Rzeki Optimum oraz 0,5L Lin Karaś Czekolada - oczywiście od marki Piscari. Dlaczego taki wybór? Zanęta rzeczna na wodę stojącą? Rzeka Optimum to bardzo dobry wybór zarówno do odległościówki (ze względu na większą kleistość po dodaniu odpowiedniej ilości wody) jak i do łowienia krąpi, ze względu na swój skład. Kluczem do sukcesu jest stopniowe i ostrożne domaczanie - zanęta nie może być za mocno domoczona, ma się formować w kule, jednak nie może być za bardzo plastyczna.

Jeśli chodzi o wybór glin to postanowiłem dodać paczkę wiążącej oraz paczkę argille. Wszystko razem zmieszałem i dodałem nieco lianta. Co ciekawe i warte napisania - do mieszanki zanętowej nie dodałem ani grama robaka. Nie było tam nawet mrożonki. Postanowiłem łowić na czystą zanętę z gliną, troszkę z ciekawości, a troszkę z obaw o... obecność sumików karłowatych, które podobno dominują w tym zbiorniku. 

Pierwsza godzina była... marna. Miałem chyba ze 4 krąpiki i ze 2 nieskutecznie zacięte brania. Powoli zastanawiałem się, czy to był dobry wybór łowiska. I właśnie wtedy woda "ożyła". Co chwilę na haczyku meldowały się krąpiki, nawet może nieco większe niż na j.Glinki. Między krąpikami trafiły się dwie duuuuże ukleje, ale do takich rozmiarów tej ryby już zdążyłem się w tutajszej okolicy przyzwyczaić ;-) Po godzinie intensywnego łowienia kolejne branie, zacięcie i... i spory opór! Jakaś porządna ryba!

Mimo sporego oporu ryba nie szalała, spokojny hol i dobrze ustawiony hamulec kołowrotka zbliżał ją do brzegu. Karp! A raczej karpik, ale na pewno wymiarowy. Co za niespodzianka. Mam jeszcze 15 minut, posyłam do wody 4 ostatnie kulki zanęty. Kolejny krąp, po chwili ponownie krąp. Na koniec, w tzw. "ostatnim rzucie" znowu branie i po zacięciu wiem, że to nie jest krąp. Albo płoć, albo ładny okoń, po chwili wiem, że to będzie płoć, bo ta stara się uciekać na boki niemal do ostatniej fazy holu.

I tak też się dzieje, ostatnią rybą dnia jest płoć, całkiem niezła, bo płoć takich rozmiarów już "czuć" podczas holu. Szybki wypad okazał się udany, zanęta po raz kolejny się sprawdziła i co mnie najbardziej cieszy - nie było żadnych koluchów. Czy to sprawa podania mieszanki zanętowej bez robaków? 
 Przede mną Spławikowe Mistrzostwa Koła na ciekawym, karasiowym łowisku. Będę "uzbrojony" w bata oraz odległościówkę (stąd ten dzisiejszy trening), tyczkę całkowicie odrzucam, uważam, że ryby będą albo blisko, albo daleko ;-) A dwa tygodnie później druga tura Polskiej Ligi Wędkarstwa Spławikowego, prawdopodobnie zawody nie dojdą do skutku na planowanej rzece Bug i trzeba będzie je przeprowadzić na łowisku rezerwowym Husynne - tam jeszcze nie łowiłem...

piątek, 17 maja 2019

Powrót nad małą rzeczkę po kilkuletniej przerwie


Mieszanka na dziś (część spożywcza)
W ostatnią niedzielę wybrałem się w dawno nieodwiedzane przeze mnie miejsce. Rzeka Bystrzyca, tuż za granicami miasta. Płytka, z małym rybostanem, jednak zdarzają się dni, kiedy może porządnie zaskoczyć pod względem ilości czy też wielkości ryb.

Na początku przez niemal 200 metrów szykałem odpowiedniego miejsca. Założyłem sobie, że chciałbym łowić w głębszym miejscu, także gdy znalazłem miejsce z 100 cm (aż!) gruntu zacząłem szykować stanowisko. 
Rozmnożone kastery i robaki
 Po raz kolejny użyłem małego, kompaktowego siedziska, które jest idealne do szybkich wypadów na ryby. I co najważniejsze - zajmuje mało miejsca w samochodzie ;-) Użyłem zanęty Piscari Leszcz Żółty, nowości na rok 2019 - ja użyłem tej zamrożonej z poprzednich zawodów. Do tego wziąłem 1 paczkę gliny wiążącej. Postanowiłem zrobić dwie mieszanki - jedna to wyłącznie zanęta + glina (stosunek jakieś 2:1), a druga to wyłącznie glina + robactwo, w skład którego wchodziło około 200ml mrożonego kastera, pinki i białych robaków oraz jakieś 10 ml jokersa z hakową ochotką (również mrożone - pozostałości po zawodach).
Łowimy...

A to na start
Stanowisko  nieźle uklryte ;-)-
 Łowiłem bliżej mojego brzegu (tędy szła rynna) na 2 elementy tyczki + 3 elementowy top. Guma była porządna - 1,8mm pusta w środku, dość luźno naprężona. Jednak w tych warunkach idealnie sprawdziła by się pełna z zakresu 0,9-1mm. Żyłka główna 0,14mm, spławik typu skrzydło 5gr, ta gramatura pozwalała mi swobodnie spływać jak i mocno przytrzymać zestaw niemal go zatrzymując. Przypon 30cm o średnicy 0,12mm, o długości 30cm zakończony haczykiem nr16.

Postanowiłem nęcić wyłącznie kubkiem, uważam, że na tak małej i płytkiej rzece cisza i brak "chlapania" to podstawa. Pięć kulek mieszanki zanętowej (w dwóch konsystencjach) i dwie kulki gliny mocno "okraszonej" robakami. Na początek starczy, zobaczę co się będzie działo i postaram się odpowiednio reagować. 

Początek jest bardzo słaby, mija prawie 20 minut, a ja nie mam nawet brania! W końcu pierwsze, nerwowe szarpnięcie, jednak nie zacinam - wyssany robak, w końcu! Przyjeżdza Andrzej, aby sprawdzić czy łowię czy się tylko wygłupiam ;-) Od razu zgania mnie z kosza i zaczyna łowić. Piąte-szóste przepłynięcie i branie! Ale farciarz! W dodatku całkiem niezła ryba, co guma w początkowej fazie niemal 2 metry wyszła z wnętrza topa. Każę mu szybko cofać tyczkę do topa, mam solidny zestaw w dodatku gumę zamocowałem sposobem pull a bung, gdzie wędkarz jest w stanie skracać długość rozciągniętej gumy.
Andrzej z pierwszą rybą (największą)

Przeważnie brały takie...
 W pierwszej chwili myślałem, że to będzie jaź (którego jeszcze tutaj nigdy nie złowiłem), jednak do podbieraka wpływa całkiem fajna płoć. Pozwalam Andrzejowi połowić jeszcze chwilę, doławia jedną płoteczkę i zostaje wyproszony, w końcu z mojego, kosza ;-) Szukaj teraz szczęścia w spinningu kolego ;-)
Ogólnie łowiło się bardzo ciężko. Trudno było wyczuć co rybom odpowiada najbardziej bo i też dużo ich nie było. W sumie przez trochępo nad 2 godziny złowiłem 6 płotek i 3 kiełbie (+2 płotki Andrzeja). Jak na to miejsce oraz taki stan wody to i tak nieźle. Wydaje mi się, że ryby najlepiej brały na pojedynczą czerwoną pinkę bądź robaka barwionego na czerwono. Kolor biały zupełnie był ignorowany. Większość brań następowało około 3 metrów za kulami, głównie zacinać trzeba było po "wpuszczeniu" zestawu, czyli mocniejsze przetrzymanie, puszczenie zestawu i zacięcie. Kilka brań było sygnalizowanych jako "drgania" czy szarpnięcia antenki. 
Ale zdarzały się i takie maluchy

Pora kończyć
Na pewno gdzieś pod koniec maja jeszcze raz wrócę nad Bystrzycę, jednak przesunę się kilkaset metrów w lewo - dostałem cynk o rewelacyjnej miejscówce, głębszej rynnie. Czy okaże się rzeczywiście rybna? Zobaczymy. 

W najbliższych dniach prawdopodobnie uda mi się wyskoczyć z odległościówką. Będą to raczej szybkie, dwa wypady, głównie aby "odkurzyć" wędki, trochę porzucać i postrzelać procą. Przeważnie dużo wcześniej sięgałem po odległościówkę, często właśnie tak rozpoczynając sezon. Postawiłem sobie następujące cele: potrenowanie zarzucania oraz strzelanie z procy - z tego zamierzam się głównie rozliczyć. Dodatkowo chciałbym sprawdzić wpływ dwóch zanęt z rodzajami glin. Nie użyję żadnych robaków do zanęty, tylko glina i spożywka. Co z tego wyjdzie? Na pewno to opiszę... chyba, że jednak nie dane mi będzie się wyrwać na te 3 godziny z rana ;-)