poniedziałek, 28 czerwca 2021

Mistrzostwa Koła - pora walczyć o medal


W kole Haczyk Lublin jestem od początku jego istnienia, a pierwszym rokiem jego działalności był 2010. Trochę czasu już minęło i aż wstyd, że jako "wędkarz sportowy" na moim koncie jest okrągła liczba ZERO jeśli chodzi o zdobyte medale. Ale w dość mocnym, "sportowym" kole trudno o sukces, kiedy na Mistrzostwa Koła się nie przyjeżdża, bądź traktuje je z przymrużeniem oka. Pora to zmienić.

Najwięcej szans daje sobie w spławiku i feederze. Wędkowanie podlodowe tylko jako forma spotkania się z kolegami w "przerwie międzysezonowej", spinning - tu moje umiejętności są marne, chociaż zdarza mi się szybko wyskoczyć głównie na małe, szybkie okonie no i metoda karpiowa, zupełnie nie moja bajka. 

Także wstępna selekcja szans już jest i co? Feederowe Mistrzostwa Koła przechodzą mi koło nosa... Termin wybitnie mi nie pasuje, skąd ja to znam... Skupiam się na spławiku, niestety, z czasem okazuje się, że z zaplanowanego treningu wychodzą przysłowiowe nici. A szkoda, bo właśnie treningu kilka dni przed zawodami, sprawdzenia kilku reakcji ryb na tym łowisku mi zabrakło, ale głównie spokojnego "obłowienia", dopracowania detali sprzętowo-technicznych. Jak już wiedziałem, że do zawodów podejdę z marszu, postanowiłem bardzo dobrze przygotować się pod względem teoretycznym.

Kule rzucone pod tyczkę
Na czym polegało moje przygotowanie? Wiedziałem jaki wynik wygrał zawody innego koła tydzień wcześniej i jakie głównie łowione są ryby. Dodatkowo przejrzałem dostępne wyniki z poprzednich lat oraz z dużą uwagą obejrzałem krótkie filmy na YouTube jednego z najlepszych zawodników okręgowych,  który łowił na Krzczeniu w ostatnich latach. 


Przejdźmy do konkretów. Aby liczyć się w walce o medal należało złowić około 10kg. Wynik dość duży, ale jak najbardziej możliwy. Najbardziej pożądaną rybą był leszczyk z przedziału 100-200 punktów, każdy większy należałoby uznać jako bonus. Najmniej pożądana ryba to koluch (sumik karłowaty) oraz jazgarz. Do tego dochodziły nieliczne płotki, krąpiki na pół dłoni i ukleje, a te często miały po około 15cm. Jak się później okazało, sumiki nie były złym przyłowem - były wielkości dłoni i dość spasione, to były konkretne punkty.

Wiedziałem, że na Krzczeniu ryby można łowić blisko brzegu. Wiedziałem, że ryby większe niż 200 punktów będą przypadkiem. Dlatego też zupełnie zrezygnowałem z odległościówki. Wybrałem 5 metrowy bat oraz pełną tyczkę. Dlaczego pełną? Wiedziałem, że większość osób nastawi się na bata i tyczkę bez 1-2 elementów. Ja nastawiałem się głównie na łowienie batem, tyczką łowiłbym tylko wtedy, kiedy w polu nęcenia zameldowały by się wyłącznie leszcze po 150-200 punktów. Tyczka miała być moją alternatywą, ale nieco inną niż u kolegów. Podanie towaru pod tyczkę i bata znacznie się różniło jeśli chodzi o stosunek zanęty do ziemi oraz wybór oraz ilość robactwa.

Użyłem 2 paczek zanęty klubowej Piscari Leszcz Optimum i dosypałem do niej 1kg Championfeed Secreto - jest to drobna, nieźle klejąca zanęta, której właśnie potrzebowałem. Po namoczeniu wyszło 6 litrów zanęty - dużo? Ryb będzie dużo, uważałem, że pod batem więcej spożywki może odegrać kluczowe znaczenie. Mieszanka glin była standardowa 2x wiążąca, 1 argila i 1 ziemia. Zależało mi na stworzeniu mieszanki nieźle klejącej, wolno obsypującej się i tworzącej raczej stożki niż placki.

Kule rzucone pod bata
Pod tyczkę dałem 1 część zanęty oraz 3 części gliny. Do tego setka jokersa. Wydaje mi się, że ilościowo nie wrzuciłem więcej niż 4 litry, co 2 kule dodawałem bentonitu, zależało mi, aby spowolnić rozpadanie się kul, a 2 ostatnie na pewno przez pierwszą godzinę nawet nie drgnęły.
Do tego 2 kulki podane kubkiem, sama glina z liant collerem z większą ilością jokersa. 

Zupełnie inaczej zanęciłem bata, tutaj dałem 3 części zanęty i 1 część gliny, ćwierć setki jokersa i garść pinek. Bez żadnego kleju i bez mocnego ściskania kul. Bata zamierzałem stale donęcać z ręki kulkami wielkości jajka bądź orzecha włoskiego - w zależności od reakcji ryb. Do donęcania miałem mieszankę zanęty i gliny identyczną jak wstępniak pod bata (jednak bez robaka) oraz samą glinę z collerem (duża ilość, miało dobrze się formować i szybko rozpadać na dnie) wraz z jokersem. Pinkę oraz kastera miałem dodawać w zależności od potrzeb.

Pora rozpocząć zawody i właściwie już po minucie mam pierwsze branie (zacząłem łowić batem). Niestety po zacięciu od razu spinam rybę w zanęconym polu - nie za dobrze. Mam przerwę 2-3 minuty o postanawiam dorzucić kulkę mieszanki z przewagą zanęty. Kolejne 30 sekund i jest, leszczyk za około 150 punktów. W pierwszej godzinie trochę się namęczyłem, aby złapać odpowiedni rytm zacięcia i odpowiednio rybę holować w początkowej fazie. Tutaj niestety wyszedł brak treningu i zupełny brak tegorocznego wędkowania. Dobrym znakiem było to, że ryba "przeszkadzajka" pojawiała się co 3-4 leszczyki, a ryby były różne: ukleje, jazgarze, sumiki i krąpiki.
Moje stanowisko
Ryby brały seriami, szybkie 3-4 i przerwa, dodatkowo brania były delikatne, często należało cierpliwie poczekać do pewnego brania, a same ryby często zapięte za końcówkę pyska. Oczywiście nie dotyczyło to żarłocznych sumików i jazgarzy, tutaj hak był przeważnie głęboko...

Celem było maksymalnie zmniejszenie czasu przerw w seryjnych braniach oraz łowienie jak największej ilości leszczyków. Aby zrealizować pierwsze - często donęcałem, głównie pojedynczą kulką wielkości orzecha włoskiego. Dwie kulki z przewagą zanęty, jedna kulka gliny z collerem i jokersem, itd. Co jakiś czas do pojemnika z mieszanką "zanętową" dodawałem śladowe ilości pinki i kasterów. Natomiast aby odławiać większą ilość leszczyków, kładłem 7-10cm przyponu na dnie, gdzie sam przypon był dość krótki - 15cm, czyli taki jaki powinien być przy nastawieniu na szybsze łowienie dużej ilości ryb. 

Prawdziwym hitem dnia była przynęta na haczyku. Muszę przyznać, że stosowałem wszystko: 1 ochotkę, 2 ochotki, 3 ochotki, pinkę z ochotką, samą pinkę, dwie pinki, grubego białego, kastera, kastera z ochotką, a nawet kawałek gnojaka z ochotką bądź pinką. I to wcale nie szukałem optymalnej przynęty, wydawało mi się, że leszczyki szybko nudziły się zaprezentowaną przynętą. Właściwie gdy łowiłem inną rybę niż leszcz, zmieniałem przynętę i skutkowało to przeważnie braniem kolejnego leszczyka. Także co 2-3 ryby starałem się coś zmienić. Dało się jednak wyczuć dwie reguły: na 2 ochotki brał przeważnie leszczyk lub jazgarz (dwie ochotki na haku były też najskuteczniejsze na dłuższą przerwę w braniach), oraz pojedynczy gruby biały odpowiednio zaprezentowany (opad wahadło) niemal zawsze dawał ukleje (która podobnie jak ryby z dna, cały czas odskakiwała).

Czy to częste donęcanie powodowało odskakiwanie ryby? Moim zdaniem nie, zrobiłem przerwę w donęcaniu i po standardowych szybszych 3-4 rybach, tempo kolejnych ryb znacznie spadało. W 3 godzinie łowienia na haczyku pojawił się mało oczekiwany gość, karpik, który wziął na 2 ochotki. Hol tej ryb znacznie się wydłużył, liczyłem, że będzie to karaś, Krzczeń kiedyś słynął z dużych japońców. Niestety, karpikowi brakowało 6cm do wymiaru, co oznaczało kilka strat: brak punktów do wyniku, stratę czasu i zapewne "rozwalenie" podwodnej stołówki. Po wypuszczeniu karpia musiałem donęcić od razu 4-5 kulkami, aby "odbudować" łowisko.

A co z tyczką? W sumie wyjechałem ze 3 razy. Za pierwszym razem złowiłem 3 sumiki pod rząd. Częstotliwość brań była taka jak przy bacie więc... Później również chwyciłem za tyczkę, ale różnicy nie widziałem, a dodając do tego moje dość niepewne i ślamazarne ruchy (pierwszy raz z tyczką w tym roku) to wybór metody był oczywisty.


Mój wynik, troszkę zabrakło, ale nie było tak źle

Ostatecznie z wynikiem 6425 pkt zajmuję miejsce 4 w sektorze i 8 w całych zawodach, dokładnie w środku całej stawki. Zwycięzca mojego sektora miał trochę ponad 2kg więcej i siedział na stanowisku otwierającym. W drugim sektorze, gdzie było nieco więcej ryb, również najlepsze wyniki uzyskali zawodnicy siedzący na skrajach sektora.
Czego zabrakło? Na pewno treningu, kilka dni przed zawodami, aby "wyrobić" sobie pewny automatyzm ruchów, do tego dochodzi sprawdzenie reakcji ryby na przynęty. To właśnie trening powinien wskazać kilka spraw, które można śmiało zastosować w zawodach. Wtedy nie marnujemy czasu, nie szukamy i nie tracimy tym samym punktów. No chyba, że na zawodach nie działa to co kilka dni wcześniej na treningu... a i tak się czasami zdarza ;-) 
Co trzeba zaliczyć do plusów? Zdecydowanie ustalenie taktyki na zawody. Ułożenie planu było strzałem w dziesiątkę, wiedząc jak duże są ukleje, dobrym rozwiązanim byłoby przygotowanie drugiego bata z powierzchniowym zestawem i powierzchniową zanętą. Kto wie, czy łowienie uklei nie powinno następować w momencie donęcenia bata, kiedy ryby zawsze (przez 4 godziny) odskakiwały na pewną chwilę. Te cykliczne, doławianie 2-4 rybek w te 2-3 minuty mogły dać niezłe, dodatkowe punkty...

Walka o medal zostaje więc przełożona, oby tylko o rok ;-) 

Relacja z zawodów na stronie koła:
https://www.pzw.org.pl/haczyk-lublin/wiadomosci/207415/66/dublet_ojca_i_syna_w_splawikowych_mistrzostwach_kola


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz