czwartek, 8 kwietnia 2021

Feeder z plecionką na j.Glinki


    
Gdyby nie covid, za miesiąc miałbym eliminacje do feederowego Grand Prix Okręgu. A może jednak zawody się odbędą? W takim razie powinienem się jakoś przygotować ;-) 
    Feederem mógłbym łowić z marszu, ale... co innego łowienie rekreacyjne, a co innego łowienie w zawodach z innymi "specami", których celem jest awans do głównego cyklu GP Okręgu. 
    Z łowieniem do 30 metrów niemiałbym problemów i chodzi mi tutaj o celność zarzucania. Jednak co z większą odległością? Tutaj mam spore braki. Do tej pory w feederze stosowałem wyłącznie żyłkę, jednak po wielu artykułach, filmach i rozmowach z bardziej doświadczonymi kolegami, postanowiłem nawinąć plecionkę.

    Miałem dwa cele na ten trening. Pierwszy: łowienie na 45 metrze tylko i wyłącznie. Drugi: łowienie zestawem z plecionką. Cała reszta miała drugorzędne znaczenie, nawet ilość złowionych ryb... Przy pierwszym dużo nie ma się co rozpisywać, uważam, że 50 czy 60 metr to jeszcze nie mój zasięg, dlatego padło na 45 metr. Co do budowy zestawu, tutaj też nie ma żadnej tajemnicy. Plecionka jako główna, później strzałówka z grubej żyłki, około 10cm skrętki i do odcinek około 20cm gumy - tutaj użyłem amortyzator silikonowy od tyczki, pełny o średnicy 1,2mm. Zestaw, bardzo schematyczny, spisał się wyśmienicie. 

   
    Aby celnie i pewnie posłać koszyk na 45 metr, należy użyć odpowiedni model. Wybór padł na koszyk 30gr, tzw. "bullet" firmy Matrix. Wiatr miałem lekko w twarz, przy zarzucaniu pustym koszykiem brakowało mi kilku metrów do pełnej, zaznaczonej na klipsie kołowrotka odległości. Jednak, mam plecionkę, grubę żyłkę jako strzałówkę, mocny kij... Pora zarzucić wkładając w to nieco siły i.... jest ;-) Mamy 45 metr.
    Robimy zanętę - tutaj wybór pada na Piscari Leszcz Optimum, a w drugim wiaderku mieszanka ziemi i gliny wiążącej w stosunku 2 do 1. Do mieszanki glin dodaje sporo liant collera, aby dobrze się kleiła i szybko puszczała po dotarciu na dno. Uważam, że zrobienie gliny tzw. double leam, czyli z dużą ilością szarego kleju jest bardzo dobrym rozwiązaniem do feedera, jeśli w glinie chcemy podać robaki. Taka glina fajnie się lepi, można dać dużo robaka (każdego), a po chwili od opadnięcia na dno towar się szybko obsypuje. I tu ciekawostka - nawet jeśli zastosujemy cięższą glinę wiążącą bądź nawet rzeczną, jeśli dodamy sporo lianta, to nadal będziemy mieć efekt obsypania, a przecież o to nam chodzi. Z koszyka towar ma się obsypywać. Nie miałem sita, a po dodaniu dużej ilości szarego kleju glina zaczyna się zbrylać. I ok, wcale mi to nie przeszkadzało. 
   

    Co pakowałem do koszyka? Cztery części gliny i jedną część zanęty. Do tego odrobina jokersa, kilkanaście pinek, kilkanaście ziaren kukurydzy, kilka kasterów. Ubogo i skromnie. Po zarzuceniu około 10-12 koszykach wielkości medium, przyszła pora na łowienie. Skoro celem jest ćwiczenie punktowego zarzucania na odległość 45 metra, muszę często przerzucać. Postanowiłem po zarzuceniu czekać maksymalnie 2-3 minuty, trochę (czyli nie więcej niż metr) podciągać zestaw i po kolejnych 2 minutach przerzucać. I tak właśnie wyglądało moje łowienie.

    Początkowo na haczyk poszła jedna czerwona pinka. Bez brania. Później czerwony gruby i... jest. Branie, ale tutaj mój brak reakcji dał znać o sobie - bez ryby. Brania były bardzo szybkie, postanowiłem łowić z dolnikiem na kolanie i ręką na wędce. Inaczej się nie dało. Kolejne przerzucenie i jest ryba! Tzn. rybka 10cm, typowy krąpik z tego jeziora, większych niż dłoń i tak się nie spodziewałem. Zresztą, we wtorek od razu po świętach na brzegu jeziora byłem tylko... sam ;-) W wakacje ubiegłego roku na jeziorze Glinki miała miejsce katastrofa ekologiczna. Wysoka temperatura, zalane okoliczne pola, szamba... to wszystko wytruło sporą populację bardzo ładnych, dużych ryb, głównie sandaczy, ale też i leszczy. Część podduszonych ryb udało się poprzenosić do okolicznych jezior (głównie j.Białe), ale straty na pewno były ogromne.
 
  W sumie łowiłem pełne 3 godziny. W tym czasie próbowałem różnych opcji na haczyku (łącznie z 3-4cm gnojaczkiem zablokowanym pinką), a także w koszyczku. Sama zanęta, zanęta z pinką, mieszanka zanęty i gliny pół na pół, glina z dużą ilością jokersa, itd. Oczywiście przy częstym przerzucaniu, koszyk tym samym napełniałem 3-4 razy, dopiero po tym czasie zmianiełem jego zawartość. Muszę przyznać, że rybom pasowało wszystko, a raczej nie zauważyłem zwiększonej częstotliwości brań, czy też wielkość łowionych ryb się nie poprawiła. Złowiłem około 15 rybek (same krąpiki), ale przecież to nie było głównym celem. Zauważyłem pewną cechę, której muszę się jak najszybciej pozbyć - brak reakcji na szybkie, nerwowe ugięcia szczytówki. Gdy impuls z głowy do ręki szedł aby zaciąć, branie się kończyło ;-) Szybkość, szybkość i zdecydowanie! Tego mi brakuje.

    Gdyby to były zawody, zdecydowanie łowił bym bliżej. Myślę, że te drobne rybki były już na 20 metrze. Odrobina zanęty (nawet 5 czy 6:1 na korzyść gliny), z robaka tylko śladowa ilość jokersa, dodatkowo jakiś dodatek chmurotwóczy i glina argila zamiast wiążącej jako dodatek do ziemi. Wydaję mi się, że szybkość odławiania byłaby kluczowa. Wpływ na ilość ryb mogła też mieć pogoda, dość zimno, 3 razy prószył drobny śnieg.
    Podsumowując. Zestaw z plecionką, skrętką i gumą przetrenowany, na pewno będzie to mój podstawowy zestaw na zawody. Zero problemów z zatapianiem plecionki, zestaw też się nie plątał, przy tak dużej ilości to jest bardzo ważne. Dystans 45 zaliczony. Nie jest jeszcze idealnie, optymalny byłby koszyk 40gr. Trening zaliczony, stawiam sobie mocne 4! ;-) 

środa, 7 kwietnia 2021

Powracam po długiej przerwie!

Niemal półtora roku od ostatniego wpisu! Kawał czasu! Nic się nie działo? O nieeeee... Działo się bardzo dużo.
Ze spraw poza wędkarskich - covid19 zdominował cały świat, no i również ten wędkarski. Odwołane zawody, więc sezon był zupełnie "na luzie". Ale przez te kilkanaście miesięcy głównie zajęty byłem sprawami około wędkarskimi, dotyczącymi bardziej samych struktur PZW. Jednak czy to jest miejsce, aby to opisywać? Chyba nie. Gdyby było co chwalić, to czemu nie, ale "tymi" sprawami niech się zajmął odpowiednie służby...i najlepiej po cichu, bo aż ja się czerwienie z powodu związkowych "kolegów" i ich uczynków.

Skoro zawodniczy sezon wędkarski 2020 został spisany na straty, można było zrobić sobie porządny restart. Jesli dobrze sięgam pamięcią, ani razu w ręce nie miałem odległościówki - rzecz niebywała jak dla mnie. W tym dziwnym roku skupiłem się jedycznie na tyczce na rzece Bug, łowiłem na uciągach w sumie może 8-10 razy, za każdym razem z góry narzuconym planem taktycznym. Oprócz pewnych doświadczeń, które mam nadzieję, zaprocentują w przyszłości, kilku bolesnych lekcji, które pokazały miejsce w szeregu, były też bardzo miłe chwile. Do nich z całą pewnością należał mój nowy osobisty rekord w złowieniu jazia. Długość 45 centymetrów i waga około 1,35kg. Piękny wynik ;-) Z całą pewnością do pokonania, ale tamten dzień 1 sierpnia na długo zostanie w mojej pamięci bo obfitował w pojedyncze, ale słusznych rozmiarów ryby.

Witajcie ponownie po kilkunastu miesiącach przerwy. Mimo, iż w internecie aż roi się od filmów i wędkarskich opisów, zarówno rekreacyjnych jak i sportowych, mam nadzieję, że mój blog czymś was przyciągnie. Może brakiem tajemnic? Brakiem na siłę "lokowanego produktu"? Brakiem ciągu na ilość kliknięć i liczby "subskrybentów"? W ostateczności zawsze to może być "zawodniczy zeszyt" z podstawowymi informacjami z treningów czy zawodów. Szczerze powiem, że nie raz wracałem do niekórych wpisów sprzed 3 czy 4 lat. Nie tylko z ciekawości, ale po to aby coś sprawdzić, w czymś się upewnić bądź ostatecznie odrzucić... 

A teraz zobaczcie ciut mniejszego kolegę mojej rekordowej ryby z roku 2020, akurat ta rybka nie chciała pozować do zdjęcia ;-)