czwartek, 4 lipca 2019

Czerwcowe męczarnie...


Karasie z Kalenia
Czerwiec nie był dla mnie litościwym miesiącem i wcale nie chodzi o mi falę afrykańskich upałów ;-) 
Zaczęło się już 1 czerwca, w sobotę rozgrywaliśmy Spławikowe Mistrzostwa Koła PZW Lublin Haczyk. Wybraliśmy dość ciekawe i rybne łowisko - zbiornik specjalny w Kaleniu, zbiornik, który nie jest użytkowany przez Polski Związek Wędkarski, a przez lokalne stowarzyszenie. Brzegi czyste, wykoszona trawa no i podobno ryby też są...
Moje stanowisko na Husynnym
Moje założenie na te zawody były proste, jeśli ryby (liczyłem głównie na karasie srebrzyste) będą blisko brzegu, to będę je odławiał batem 5-6 metrowym. Jeśli ich nie będzie, to w rezerwie będę miał odległościówkę. Zupełnie świadomie zupełnie nie wziąłem tyczki.

Do kotła trafiło 4 litry zanęty Piscari "Karp Wanilia" oraz 8 litrów mieszanki glina rozpraszająca i ziemia torfowa w stosunku 1:1. Wszystko połączyłem w jedną masę, dodałem około 250ml pinek i 100ml białego robaka, oczywiście wszystkie topione. Do mieszanki nie trafił ani gram jokersa.

Tak jak się można było spodziewać (oczywiście przeprowadziłem też wcześniejszy wywiad), ryby pod samym brzegiem nie było. Ci, którzy od razu nastawili się wyłącznie na łowienie batem nie mogli liczyć na dobry wynik. Nawet pod tyczką ryba grymasiła i nie wszyscy potrafili odławiać je regularnie w równym, dobrym tempie. Chyba jako jeden z pierwszych chwyciłem za wędkę z kołowrotkiem. I co się okazało? Mogło się wydawać, że wrzucało się zestaw w stojące, czekające i wygłodniałe stada karasi. Brania były natychmiastowe, czasami nawet nie zdążył poprawnie ustawić się spławik. 
Niestety, tak różowo wcale nie było ;-) Kto zgadnie, kiedy jest najlepszy moment na zaplątanie się zestawu? Pierwszy zarzut tuż po nęceniu wstępnym. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, ale zestaw zaplątał się strasznie. Po kilku cennych minutach udało się go odplątać, jednak to wcale nie było koniec. Gdy już łapałem rytm - mimo widocznych i szybkich brań, wcale nie było łatwo z zacięciem ryb - przytrafiła się kolejna historia. Zestaw się... zerwał! Zupełnie pękła żyłka główna i spławik powoli spływał w prawą stronę...
Powróciłem do bata, ale tu się nic nie zmieniło, brania były rzadkie, w dodatku wyraźnie ryby odskakiwały po donęcaniu. I tu mój sąsiad Marcin zadał mi pytanie: - Nie masz drugiego spławika? - Mam - odpowiedziałem. - To rób drugi zestaw! 
Proste? Proste! Zresztą w tym czasie sam Marcin też łowił odległościówką widząc, że tam jest znacznie więcej ryb niż pod tyczką. Zrobienie zestawu zajęło mi kolejne kilka minut, ale warto było poświęcić ten czas. Niestety, po kolejnych 20 minutach ponownie zerwała się żyłka główna. Uznałem, że nic to nie da i żyłka nadaje się cała do wymiany. Straty były już spore, szanse małe, spakowałem się i została mi godzina... akurat na przygotowanie i rozpalenie grilla ;-) Ktoś musi ;-)


Dwa tygodnie później rywalizowałem podczas 2 tury Polskiej Ligi Wędkarstwa Spławikowego. Planowo zawody miały się odbyć w Dorohusku na rzece Bug, jednak wysoki poziom wody nie pozwolił na rozegranie zawodów w tym miejscu, więc wybrano wodę rezerwową - zalew Husynne. Jest to dość płytki, zarośnięty i słynny z linów zbiornik okręgu PZW Chełm. Dużym minusem i niedogodnością dla zawodników było... brak bliskiego dojazdu samochodem do stanowisk. Brak możliwości wjazdu na wał bądź w pobliże stanowisk oznaczało tzw. "spacer farmera". Przy 4 podsektorach i 36 osobach, gdzie pierwsze stanowisko znajdowało się gdzieś z 200 metrów od parkingu... Było ciężko już na samym starcie, w dodatku prawdziwy żar tropików lał się z nieba.

Do kotła powędrowała jedna paczka Piscari Płoć Optimum oraz World Cup Championfeed. Takiej mieszanki jeszcze nie sprawdzałem ;-) Dodatkowo 4 paczki ziemi oraz 1 gliny rozpraszającej. Postanowiłem łowić też bliżej, bez jednej rury czyli na 11,5m. Dodałem dość sporo jockersa na start, jakieś 0,3 litra i odrobinę kastera. Na haczyk wędrowała natomiast pinka, przeważnie czerwona w ilości 2 sztuk. Po rozpoznaniu zaczepów (na szczęście miękkich - roślinnych) na drodze "wyjazdu" zestawu, byłem spięty i gotowy ;-) Koniecznie trzeba też dodać, że wylosowałem zamykające, ostatnie stanowisko. Duży plus, jednak jak się później okazało - stanowiska krańcowe wcale nie miały znaczenia (tak samo jak te z przerwą pomiędzy sektorami). Minus natomiast był taki, że miałem najdłuższą drogę na stanowisko i do samochodu...
W taki upał ;-) Dobrze, że są układy transportowe, ale tak czy inaczej droga była dłuuuugaaaaa... Ale wróćmy do samego wędkowania. Brały wyłącznie małe płoteczki, czasami wielkości palca, czasami na pół dłoni. Niestety, nie potrafiłem łowić tych odrobinę większych, które dały by lepszą wagę. Większość brań była dość nietypowa, bo okazywała się prowadzeniem spławika w bok. Kluczem do sukcesu było złowienie tych większych sztuk, jak i dość szybkie tempo odławiania. U mnie czas między rybami to w najlepszym wypadku wynosił 50 sekund, co gorsze - potrafiłem tak łowić 4,5 ryb maksymalnie, po czym następował jakiś przestój. A to haczyk wbił się nie tam gdzie trzeba lub też zacięcie było spudłowane. Starałem się donęcać za pomocą procy kasterami bądź pinką, czasami ciężko było to zrobić ze względu na dość szybkie brania po ustawieniu się zestawu (a czasami przynęta była pochwytywana w toni). Donęcałem też małymi kulkami i rzucałem z ręki - chlupot zupełnie nie przeszkadzał rybom na dość płytkim stanowisku. Niestety, wynik był tragiczny. Ledwo przekroczone 2kg, ostatnie miejsce w podsektorze, gdzie zwycięzcy (równa waga u dwóch zawodników) to niemal 5kg! Średnia mojego podsektora to waga około 3,5kg, także stratę miałem dużą.
Co bym zrobił inaczej? Na pewno wziąłbym bata i próbował odławiać płotkę batem 5-6 metrów, jeśli byłby problem z zacięciem to łowiłbym tyczką, ale jeszcze krócej - bez 2 a może nawet i bez 3 rur. Kolejną sprawą jest dżokers. Wydaje mi się, że można było zaryzykować i dać go śladowe ilości na rzecz większej ilości zanęty. Ewentualnie gdy brania by słabły dorzucałbym "mięsną" kulkę, może to dałoby efekt. Kolejnym minusem jest mój zupełby brak szybkiego obłowienia w tzw. "tempo". Rzadko mam okazję łowić drobne ryby szybko przez całe 4 godziny. Nawet za bardzo nie ma miejsc, aby takie łowienie poćwiczyć, kolejna sprawa jest taka, że taki trening może być mozolny...

Podsumowując, czerwiec nie był udanym miesiącem ;-) Był dla mnie raczej dość rozczarowujący, oby lipiec był zdecydowanie lepszy! Powoli zbliża się okres wakacyjny, rzeczne potwory z Buga, szykujcie się! ;-)

Wyniki 2 tury PLWS:
http://wedkarstwo-lublin.pl/wp-content/uploads/2019/06/2tPLWS19.pdf





2 komentarze:

  1. A ja mam pytanie, czy porady wędkarskie z tego bloga są adekwatne z prawda? Czy to tak działa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "z tego bloga" - chodzi o bloga podlinkowanego w Twoim komentarzu czy chodzi o porady umieszczone na moim blogu? ;-)
      Jeśli chodzi o mój blog - jeśli pojawiają się rady bądź jakieś rozwiązania, to jest to opartne na faktach, na tym co się działo, bez żadnej ściemy. Trzeba jednak pamiętać, że wędkarstwo to specyficzny sport, gdzie mimo pewnych schematów, pewne rzeczy nie muszą się powtarzać i coś co działa w sobotę, nie musi już być skuteczne dnia następnego.

      Usuń