czwartek, 2 września 2021

Ogony w zawodach...

 

Ostatnie 3 miesiące nie były łatwe wędkarsko... Udało mi się wziać udział w 2 turach Feederowego GP Okręgu oraz 4 turach Spławikowego GP Okręgu. To jak na mnie całkiem nieźle... jeśli chodzi o sam start ;-) 

Niestety, wraz z dobrą frekwencją, w parze nie poszły wyniki. Jednak startując po dłuższej przerwie i rywalizując z lubelską czołówką, można się było tego spodziewać.  Dodać należy zupełny brak treningu oraz założenia taktyczne, które obrałem, no i mamy pełen obraz porażki ;-)

Zacznijmy od feedera, gdzie w zawodach uczestniczyłem jako... zastępca kolegów z drużyny. Znając moje ograniczenia co do odległości (a raczej braku precyzji w łowieniu na 40-60 metrze), postanawiam łowić na 15 i 30 metrze, co na Dratowie może być zgubne. 
Na szczęście losuję otwierające stanowisko, co pewnie znacznie ułatwiło mi łowienie. Jestem w sektorze najmniej rybnym i... po 1,5godzinie łowienia, gdzie złowiłem chyba ze 3 rybki, zaczynam fajne łowienie. Leszczyki dłoniaki oraz 2 większe leszcze, które wydawały się znacznie większe (oceniałem je na 1500pkt, a ważyły po około 800pkt) odławiałem dość regularnie, brania następowały po kilkudziesięciu sekundach od zarzucenia. Donęcałem mieszanką zanęty z gliną wiążącą w stosunku 1:1 ze sporą ilością jokersa i kastera. Niestety, po około 20 minutach fajnego łowienia (hol większych ryb z 15 metra na delikatnym zestawie trochę trwał) zrywam zestaw - stoper przechodzi przez węzeł i cały koszyczek przelatuje wzdłuż zestawu zrywając haczyk! Postanawiam szybko zrobić nowy zestaw: koszyk, stoper, skrętka, węzeł, dołączam przypon...cała zmiana trwa 7 minut. Zarzucam zestaw czekam i .... czekam... i nic. Ryb nie ma. Te 7 minut bez donęcania wystarczyło, aby ryby które "zaparkowały" w moim łowisku odpłynęły. Do końca zawodów łowie pojedyncze ryby i ostatecznie zajmuję dość niezłe, 7 miejsce w sektorze na 24. Dobre punkty dla drużyny!
Trzecia i zarazem ostatnia tura federowego GPO odbyła się na Osadniku. Nie za bardzo lubię to łowisko, nigdy nie obdarowało mnie dużym leszczem, które dość licznie tam przebywają. Podbnie było i tym razem. Postanowiłem łowić na identycznych odległościach: 15 i 30 metr, ponownie z naciskiem na krótszy dystans. Początkowo łowię kilka jazgarzy. Później "wkręcają" się małe leszczyki dłoniaki, niestety na tym łowisku leszcz ma wymiar dolny 25cm i organizator zawodów musiał zachować ten wymiar. Aby liczyć się w punktacji koniecznie trzeba złowić dużego leszcza, a trafiały się okazy z przedziału 2-4kg! Czy ja złowiłem kiedyś takiego leszcza? Może najwyższa pora? Niestety, nie tym razem. Wynik trochę ratują mi 2 certy (choć to łowisko z wodą stojącą, to ma połączenie z Wisłą i zdarzają się baaaardzo ciekawe ryby). Jestem 17 na 22 zawodników w sektorze. Zabrakło jednej dużej ryby i byłbym zadowolony. Ostatecznie startując jako rezerwowy w 2 z 3 tur zajmuję 56 miejsce na 81 sklasyfikowanych zawodników. Wstydu nie ma.
Jeśli chodzi o tury spławikowego GP Okręgu tutaj zupełnie sobie pofolgowałem ;-) Postanowiłem trzymać się założonego planu, który nie był optymalny, nie mógł dać zwycięstwa, ale... potrzebowałem mocnego treningu w bojowych warunkach. Przez cały 2020 rok chyba ani razu nie łowiłem odległościówką, dlatego podczas 1wszej tury na Dratowie postanowiłem zupełnie olać tyczkę i łowić wyłącznie odległościówką. Plan nie był zły, często przynosi sukces, ale na zawodach należy być elastycznym i łowić metodą dającą najwięcej punktów. Należy dodać, że łowiłem tak po raz pierwszy od dłuższego czasu, więc... ale kiedyś trzeba było ;-) Niestety, podczas tych zawodów również należało podeprzeć wynik jakimś większym, około kilogramowym leszczem, albo łowić w tempie te za 200-300 punktów. Mi nie udało się ani jedno, ani drugie ;-) Drugiego dnia do odległościówki dodałem tyczkę, którą miałem w rękach w tym roku po raz... drugi ;-) Gdy dodam, że po raz pierwszy, na mistrzotwach koła nie łowiłem dłużej niż 10 minut, macie cały obraz mojego przygotowania. Wynik wagowy był już nieco lepszy, ale... ale inni też się poprawili, także zarówno sobotnią jak i niedzielną turę kończę na ostatnim miejscu. Hmmm, nie jestem pewny, ale to chyba mój "pierwszy raz" jeśli chodzi o dublet w zamykaniu sektora.
Kolejne dwie tury odbyły się ponownie na... Osadniku. Tu pojechałem w ogóle bez tyczki, chyba jako jedyny ze wszystkich uczestników! Szaleństwo? Raczej nie, chodziło mi wyłącznie o to, aby dwa dni przełowić odległościówką i spróbować powalczyć chociaż z jednym dużym leszczem. Ponownie bez sukcesu, jednak tym razem, podczas tego weekendu większość zawodników musiała obejść się smakiem jeśli chodzi o walkę z dużą rybą. Osadnik jest taką wodą, gdzie jest sporo uklei i zawsze w założeniach taktycznych, należy brać ją pod uwagę. Zdcydowanie odrzuciłem takie łowienie, też chyba jako jedyny, bądź jeden z nielicznych, nie rozłożyłem uklejówek nie dotykając ich nawet przez minutę. Efekt był tragiczny. W sobotę nie miałem w ogóle punktowych ryb (kilka leszczyków poniżej dolnego wymiaru 25cm, o którym już wspominałem), a w niedzielę z punktowanych ryb miałem zaledwie 3 jazgarze.... Ostatnią godzinę niedzielnych zawodów "poświęciłem" na próbach łowienia dalej niż moje standardowe 27 metrów i myślę, że najstępnym razem, będę już gotowy na łowienie (i nęcenie) na 38-40 metrze. Bez wiatru w twarz, ten dystans jest już dla mnie możliwy.

Ktoś może powiedzieć, po co zakładać z góry nietrafioną taktykę (nie dającą punktów, które liczą się w zawodach), po co jechać na mocno obsadzone zawody, kiedy się nie jest na nie gotowym? Uważam, że nie ma lepszego treningu niż bój podczas zawodów. Łowienie samemu nigdy wam nie da odpowiedzi, w którym miejscu jesteście. Dodatkowo musiałem przełowić kilka dni odległościówką, którą już dość dawno nie łowiłem. W sumie 6 dni, a 5 z nich to punktowa porażka - taki był efekt. Miejmy nadzieję, że te dni zaprocentują w kolejnych zawodach, które będą na przełomie września i października, na nie pojadę już aby łowić punkty, a nie trzymać się obmyślonego schematu, który może zupełnie nie działać.

Być może też jesienią uda się "dopiąć" ważny temat, który zdecydowanie pomoże mi w sportowym łowieniu. Ale o tym może następnym razem....

poniedziałek, 28 czerwca 2021

Mistrzostwa Koła - pora walczyć o medal


W kole Haczyk Lublin jestem od początku jego istnienia, a pierwszym rokiem jego działalności był 2010. Trochę czasu już minęło i aż wstyd, że jako "wędkarz sportowy" na moim koncie jest okrągła liczba ZERO jeśli chodzi o zdobyte medale. Ale w dość mocnym, "sportowym" kole trudno o sukces, kiedy na Mistrzostwa Koła się nie przyjeżdża, bądź traktuje je z przymrużeniem oka. Pora to zmienić.

Najwięcej szans daje sobie w spławiku i feederze. Wędkowanie podlodowe tylko jako forma spotkania się z kolegami w "przerwie międzysezonowej", spinning - tu moje umiejętności są marne, chociaż zdarza mi się szybko wyskoczyć głównie na małe, szybkie okonie no i metoda karpiowa, zupełnie nie moja bajka. 

Także wstępna selekcja szans już jest i co? Feederowe Mistrzostwa Koła przechodzą mi koło nosa... Termin wybitnie mi nie pasuje, skąd ja to znam... Skupiam się na spławiku, niestety, z czasem okazuje się, że z zaplanowanego treningu wychodzą przysłowiowe nici. A szkoda, bo właśnie treningu kilka dni przed zawodami, sprawdzenia kilku reakcji ryb na tym łowisku mi zabrakło, ale głównie spokojnego "obłowienia", dopracowania detali sprzętowo-technicznych. Jak już wiedziałem, że do zawodów podejdę z marszu, postanowiłem bardzo dobrze przygotować się pod względem teoretycznym.

Kule rzucone pod tyczkę
Na czym polegało moje przygotowanie? Wiedziałem jaki wynik wygrał zawody innego koła tydzień wcześniej i jakie głównie łowione są ryby. Dodatkowo przejrzałem dostępne wyniki z poprzednich lat oraz z dużą uwagą obejrzałem krótkie filmy na YouTube jednego z najlepszych zawodników okręgowych,  który łowił na Krzczeniu w ostatnich latach. 


Przejdźmy do konkretów. Aby liczyć się w walce o medal należało złowić około 10kg. Wynik dość duży, ale jak najbardziej możliwy. Najbardziej pożądaną rybą był leszczyk z przedziału 100-200 punktów, każdy większy należałoby uznać jako bonus. Najmniej pożądana ryba to koluch (sumik karłowaty) oraz jazgarz. Do tego dochodziły nieliczne płotki, krąpiki na pół dłoni i ukleje, a te często miały po około 15cm. Jak się później okazało, sumiki nie były złym przyłowem - były wielkości dłoni i dość spasione, to były konkretne punkty.

Wiedziałem, że na Krzczeniu ryby można łowić blisko brzegu. Wiedziałem, że ryby większe niż 200 punktów będą przypadkiem. Dlatego też zupełnie zrezygnowałem z odległościówki. Wybrałem 5 metrowy bat oraz pełną tyczkę. Dlaczego pełną? Wiedziałem, że większość osób nastawi się na bata i tyczkę bez 1-2 elementów. Ja nastawiałem się głównie na łowienie batem, tyczką łowiłbym tylko wtedy, kiedy w polu nęcenia zameldowały by się wyłącznie leszcze po 150-200 punktów. Tyczka miała być moją alternatywą, ale nieco inną niż u kolegów. Podanie towaru pod tyczkę i bata znacznie się różniło jeśli chodzi o stosunek zanęty do ziemi oraz wybór oraz ilość robactwa.

Użyłem 2 paczek zanęty klubowej Piscari Leszcz Optimum i dosypałem do niej 1kg Championfeed Secreto - jest to drobna, nieźle klejąca zanęta, której właśnie potrzebowałem. Po namoczeniu wyszło 6 litrów zanęty - dużo? Ryb będzie dużo, uważałem, że pod batem więcej spożywki może odegrać kluczowe znaczenie. Mieszanka glin była standardowa 2x wiążąca, 1 argila i 1 ziemia. Zależało mi na stworzeniu mieszanki nieźle klejącej, wolno obsypującej się i tworzącej raczej stożki niż placki.

Kule rzucone pod bata
Pod tyczkę dałem 1 część zanęty oraz 3 części gliny. Do tego setka jokersa. Wydaje mi się, że ilościowo nie wrzuciłem więcej niż 4 litry, co 2 kule dodawałem bentonitu, zależało mi, aby spowolnić rozpadanie się kul, a 2 ostatnie na pewno przez pierwszą godzinę nawet nie drgnęły.
Do tego 2 kulki podane kubkiem, sama glina z liant collerem z większą ilością jokersa. 

Zupełnie inaczej zanęciłem bata, tutaj dałem 3 części zanęty i 1 część gliny, ćwierć setki jokersa i garść pinek. Bez żadnego kleju i bez mocnego ściskania kul. Bata zamierzałem stale donęcać z ręki kulkami wielkości jajka bądź orzecha włoskiego - w zależności od reakcji ryb. Do donęcania miałem mieszankę zanęty i gliny identyczną jak wstępniak pod bata (jednak bez robaka) oraz samą glinę z collerem (duża ilość, miało dobrze się formować i szybko rozpadać na dnie) wraz z jokersem. Pinkę oraz kastera miałem dodawać w zależności od potrzeb.

Pora rozpocząć zawody i właściwie już po minucie mam pierwsze branie (zacząłem łowić batem). Niestety po zacięciu od razu spinam rybę w zanęconym polu - nie za dobrze. Mam przerwę 2-3 minuty o postanawiam dorzucić kulkę mieszanki z przewagą zanęty. Kolejne 30 sekund i jest, leszczyk za około 150 punktów. W pierwszej godzinie trochę się namęczyłem, aby złapać odpowiedni rytm zacięcia i odpowiednio rybę holować w początkowej fazie. Tutaj niestety wyszedł brak treningu i zupełny brak tegorocznego wędkowania. Dobrym znakiem było to, że ryba "przeszkadzajka" pojawiała się co 3-4 leszczyki, a ryby były różne: ukleje, jazgarze, sumiki i krąpiki.
Moje stanowisko
Ryby brały seriami, szybkie 3-4 i przerwa, dodatkowo brania były delikatne, często należało cierpliwie poczekać do pewnego brania, a same ryby często zapięte za końcówkę pyska. Oczywiście nie dotyczyło to żarłocznych sumików i jazgarzy, tutaj hak był przeważnie głęboko...

Celem było maksymalnie zmniejszenie czasu przerw w seryjnych braniach oraz łowienie jak największej ilości leszczyków. Aby zrealizować pierwsze - często donęcałem, głównie pojedynczą kulką wielkości orzecha włoskiego. Dwie kulki z przewagą zanęty, jedna kulka gliny z collerem i jokersem, itd. Co jakiś czas do pojemnika z mieszanką "zanętową" dodawałem śladowe ilości pinki i kasterów. Natomiast aby odławiać większą ilość leszczyków, kładłem 7-10cm przyponu na dnie, gdzie sam przypon był dość krótki - 15cm, czyli taki jaki powinien być przy nastawieniu na szybsze łowienie dużej ilości ryb. 

Prawdziwym hitem dnia była przynęta na haczyku. Muszę przyznać, że stosowałem wszystko: 1 ochotkę, 2 ochotki, 3 ochotki, pinkę z ochotką, samą pinkę, dwie pinki, grubego białego, kastera, kastera z ochotką, a nawet kawałek gnojaka z ochotką bądź pinką. I to wcale nie szukałem optymalnej przynęty, wydawało mi się, że leszczyki szybko nudziły się zaprezentowaną przynętą. Właściwie gdy łowiłem inną rybę niż leszcz, zmieniałem przynętę i skutkowało to przeważnie braniem kolejnego leszczyka. Także co 2-3 ryby starałem się coś zmienić. Dało się jednak wyczuć dwie reguły: na 2 ochotki brał przeważnie leszczyk lub jazgarz (dwie ochotki na haku były też najskuteczniejsze na dłuższą przerwę w braniach), oraz pojedynczy gruby biały odpowiednio zaprezentowany (opad wahadło) niemal zawsze dawał ukleje (która podobnie jak ryby z dna, cały czas odskakiwała).

Czy to częste donęcanie powodowało odskakiwanie ryby? Moim zdaniem nie, zrobiłem przerwę w donęcaniu i po standardowych szybszych 3-4 rybach, tempo kolejnych ryb znacznie spadało. W 3 godzinie łowienia na haczyku pojawił się mało oczekiwany gość, karpik, który wziął na 2 ochotki. Hol tej ryb znacznie się wydłużył, liczyłem, że będzie to karaś, Krzczeń kiedyś słynął z dużych japońców. Niestety, karpikowi brakowało 6cm do wymiaru, co oznaczało kilka strat: brak punktów do wyniku, stratę czasu i zapewne "rozwalenie" podwodnej stołówki. Po wypuszczeniu karpia musiałem donęcić od razu 4-5 kulkami, aby "odbudować" łowisko.

A co z tyczką? W sumie wyjechałem ze 3 razy. Za pierwszym razem złowiłem 3 sumiki pod rząd. Częstotliwość brań była taka jak przy bacie więc... Później również chwyciłem za tyczkę, ale różnicy nie widziałem, a dodając do tego moje dość niepewne i ślamazarne ruchy (pierwszy raz z tyczką w tym roku) to wybór metody był oczywisty.


Mój wynik, troszkę zabrakło, ale nie było tak źle

Ostatecznie z wynikiem 6425 pkt zajmuję miejsce 4 w sektorze i 8 w całych zawodach, dokładnie w środku całej stawki. Zwycięzca mojego sektora miał trochę ponad 2kg więcej i siedział na stanowisku otwierającym. W drugim sektorze, gdzie było nieco więcej ryb, również najlepsze wyniki uzyskali zawodnicy siedzący na skrajach sektora.
Czego zabrakło? Na pewno treningu, kilka dni przed zawodami, aby "wyrobić" sobie pewny automatyzm ruchów, do tego dochodzi sprawdzenie reakcji ryby na przynęty. To właśnie trening powinien wskazać kilka spraw, które można śmiało zastosować w zawodach. Wtedy nie marnujemy czasu, nie szukamy i nie tracimy tym samym punktów. No chyba, że na zawodach nie działa to co kilka dni wcześniej na treningu... a i tak się czasami zdarza ;-) 
Co trzeba zaliczyć do plusów? Zdecydowanie ustalenie taktyki na zawody. Ułożenie planu było strzałem w dziesiątkę, wiedząc jak duże są ukleje, dobrym rozwiązanim byłoby przygotowanie drugiego bata z powierzchniowym zestawem i powierzchniową zanętą. Kto wie, czy łowienie uklei nie powinno następować w momencie donęcenia bata, kiedy ryby zawsze (przez 4 godziny) odskakiwały na pewną chwilę. Te cykliczne, doławianie 2-4 rybek w te 2-3 minuty mogły dać niezłe, dodatkowe punkty...

Walka o medal zostaje więc przełożona, oby tylko o rok ;-) 

Relacja z zawodów na stronie koła:
https://www.pzw.org.pl/haczyk-lublin/wiadomosci/207415/66/dublet_ojca_i_syna_w_splawikowych_mistrzostwach_kola


czwartek, 8 kwietnia 2021

Feeder z plecionką na j.Glinki


    
Gdyby nie covid, za miesiąc miałbym eliminacje do feederowego Grand Prix Okręgu. A może jednak zawody się odbędą? W takim razie powinienem się jakoś przygotować ;-) 
    Feederem mógłbym łowić z marszu, ale... co innego łowienie rekreacyjne, a co innego łowienie w zawodach z innymi "specami", których celem jest awans do głównego cyklu GP Okręgu. 
    Z łowieniem do 30 metrów niemiałbym problemów i chodzi mi tutaj o celność zarzucania. Jednak co z większą odległością? Tutaj mam spore braki. Do tej pory w feederze stosowałem wyłącznie żyłkę, jednak po wielu artykułach, filmach i rozmowach z bardziej doświadczonymi kolegami, postanowiłem nawinąć plecionkę.

    Miałem dwa cele na ten trening. Pierwszy: łowienie na 45 metrze tylko i wyłącznie. Drugi: łowienie zestawem z plecionką. Cała reszta miała drugorzędne znaczenie, nawet ilość złowionych ryb... Przy pierwszym dużo nie ma się co rozpisywać, uważam, że 50 czy 60 metr to jeszcze nie mój zasięg, dlatego padło na 45 metr. Co do budowy zestawu, tutaj też nie ma żadnej tajemnicy. Plecionka jako główna, później strzałówka z grubej żyłki, około 10cm skrętki i do odcinek około 20cm gumy - tutaj użyłem amortyzator silikonowy od tyczki, pełny o średnicy 1,2mm. Zestaw, bardzo schematyczny, spisał się wyśmienicie. 

   
    Aby celnie i pewnie posłać koszyk na 45 metr, należy użyć odpowiedni model. Wybór padł na koszyk 30gr, tzw. "bullet" firmy Matrix. Wiatr miałem lekko w twarz, przy zarzucaniu pustym koszykiem brakowało mi kilku metrów do pełnej, zaznaczonej na klipsie kołowrotka odległości. Jednak, mam plecionkę, grubę żyłkę jako strzałówkę, mocny kij... Pora zarzucić wkładając w to nieco siły i.... jest ;-) Mamy 45 metr.
    Robimy zanętę - tutaj wybór pada na Piscari Leszcz Optimum, a w drugim wiaderku mieszanka ziemi i gliny wiążącej w stosunku 2 do 1. Do mieszanki glin dodaje sporo liant collera, aby dobrze się kleiła i szybko puszczała po dotarciu na dno. Uważam, że zrobienie gliny tzw. double leam, czyli z dużą ilością szarego kleju jest bardzo dobrym rozwiązaniem do feedera, jeśli w glinie chcemy podać robaki. Taka glina fajnie się lepi, można dać dużo robaka (każdego), a po chwili od opadnięcia na dno towar się szybko obsypuje. I tu ciekawostka - nawet jeśli zastosujemy cięższą glinę wiążącą bądź nawet rzeczną, jeśli dodamy sporo lianta, to nadal będziemy mieć efekt obsypania, a przecież o to nam chodzi. Z koszyka towar ma się obsypywać. Nie miałem sita, a po dodaniu dużej ilości szarego kleju glina zaczyna się zbrylać. I ok, wcale mi to nie przeszkadzało. 
   

    Co pakowałem do koszyka? Cztery części gliny i jedną część zanęty. Do tego odrobina jokersa, kilkanaście pinek, kilkanaście ziaren kukurydzy, kilka kasterów. Ubogo i skromnie. Po zarzuceniu około 10-12 koszykach wielkości medium, przyszła pora na łowienie. Skoro celem jest ćwiczenie punktowego zarzucania na odległość 45 metra, muszę często przerzucać. Postanowiłem po zarzuceniu czekać maksymalnie 2-3 minuty, trochę (czyli nie więcej niż metr) podciągać zestaw i po kolejnych 2 minutach przerzucać. I tak właśnie wyglądało moje łowienie.

    Początkowo na haczyk poszła jedna czerwona pinka. Bez brania. Później czerwony gruby i... jest. Branie, ale tutaj mój brak reakcji dał znać o sobie - bez ryby. Brania były bardzo szybkie, postanowiłem łowić z dolnikiem na kolanie i ręką na wędce. Inaczej się nie dało. Kolejne przerzucenie i jest ryba! Tzn. rybka 10cm, typowy krąpik z tego jeziora, większych niż dłoń i tak się nie spodziewałem. Zresztą, we wtorek od razu po świętach na brzegu jeziora byłem tylko... sam ;-) W wakacje ubiegłego roku na jeziorze Glinki miała miejsce katastrofa ekologiczna. Wysoka temperatura, zalane okoliczne pola, szamba... to wszystko wytruło sporą populację bardzo ładnych, dużych ryb, głównie sandaczy, ale też i leszczy. Część podduszonych ryb udało się poprzenosić do okolicznych jezior (głównie j.Białe), ale straty na pewno były ogromne.
 
  W sumie łowiłem pełne 3 godziny. W tym czasie próbowałem różnych opcji na haczyku (łącznie z 3-4cm gnojaczkiem zablokowanym pinką), a także w koszyczku. Sama zanęta, zanęta z pinką, mieszanka zanęty i gliny pół na pół, glina z dużą ilością jokersa, itd. Oczywiście przy częstym przerzucaniu, koszyk tym samym napełniałem 3-4 razy, dopiero po tym czasie zmianiełem jego zawartość. Muszę przyznać, że rybom pasowało wszystko, a raczej nie zauważyłem zwiększonej częstotliwości brań, czy też wielkość łowionych ryb się nie poprawiła. Złowiłem około 15 rybek (same krąpiki), ale przecież to nie było głównym celem. Zauważyłem pewną cechę, której muszę się jak najszybciej pozbyć - brak reakcji na szybkie, nerwowe ugięcia szczytówki. Gdy impuls z głowy do ręki szedł aby zaciąć, branie się kończyło ;-) Szybkość, szybkość i zdecydowanie! Tego mi brakuje.

    Gdyby to były zawody, zdecydowanie łowił bym bliżej. Myślę, że te drobne rybki były już na 20 metrze. Odrobina zanęty (nawet 5 czy 6:1 na korzyść gliny), z robaka tylko śladowa ilość jokersa, dodatkowo jakiś dodatek chmurotwóczy i glina argila zamiast wiążącej jako dodatek do ziemi. Wydaję mi się, że szybkość odławiania byłaby kluczowa. Wpływ na ilość ryb mogła też mieć pogoda, dość zimno, 3 razy prószył drobny śnieg.
    Podsumowując. Zestaw z plecionką, skrętką i gumą przetrenowany, na pewno będzie to mój podstawowy zestaw na zawody. Zero problemów z zatapianiem plecionki, zestaw też się nie plątał, przy tak dużej ilości to jest bardzo ważne. Dystans 45 zaliczony. Nie jest jeszcze idealnie, optymalny byłby koszyk 40gr. Trening zaliczony, stawiam sobie mocne 4! ;-) 

środa, 7 kwietnia 2021

Powracam po długiej przerwie!

Niemal półtora roku od ostatniego wpisu! Kawał czasu! Nic się nie działo? O nieeeee... Działo się bardzo dużo.
Ze spraw poza wędkarskich - covid19 zdominował cały świat, no i również ten wędkarski. Odwołane zawody, więc sezon był zupełnie "na luzie". Ale przez te kilkanaście miesięcy głównie zajęty byłem sprawami około wędkarskimi, dotyczącymi bardziej samych struktur PZW. Jednak czy to jest miejsce, aby to opisywać? Chyba nie. Gdyby było co chwalić, to czemu nie, ale "tymi" sprawami niech się zajmął odpowiednie służby...i najlepiej po cichu, bo aż ja się czerwienie z powodu związkowych "kolegów" i ich uczynków.

Skoro zawodniczy sezon wędkarski 2020 został spisany na straty, można było zrobić sobie porządny restart. Jesli dobrze sięgam pamięcią, ani razu w ręce nie miałem odległościówki - rzecz niebywała jak dla mnie. W tym dziwnym roku skupiłem się jedycznie na tyczce na rzece Bug, łowiłem na uciągach w sumie może 8-10 razy, za każdym razem z góry narzuconym planem taktycznym. Oprócz pewnych doświadczeń, które mam nadzieję, zaprocentują w przyszłości, kilku bolesnych lekcji, które pokazały miejsce w szeregu, były też bardzo miłe chwile. Do nich z całą pewnością należał mój nowy osobisty rekord w złowieniu jazia. Długość 45 centymetrów i waga około 1,35kg. Piękny wynik ;-) Z całą pewnością do pokonania, ale tamten dzień 1 sierpnia na długo zostanie w mojej pamięci bo obfitował w pojedyncze, ale słusznych rozmiarów ryby.

Witajcie ponownie po kilkunastu miesiącach przerwy. Mimo, iż w internecie aż roi się od filmów i wędkarskich opisów, zarówno rekreacyjnych jak i sportowych, mam nadzieję, że mój blog czymś was przyciągnie. Może brakiem tajemnic? Brakiem na siłę "lokowanego produktu"? Brakiem ciągu na ilość kliknięć i liczby "subskrybentów"? W ostateczności zawsze to może być "zawodniczy zeszyt" z podstawowymi informacjami z treningów czy zawodów. Szczerze powiem, że nie raz wracałem do niekórych wpisów sprzed 3 czy 4 lat. Nie tylko z ciekawości, ale po to aby coś sprawdzić, w czymś się upewnić bądź ostatecznie odrzucić... 

A teraz zobaczcie ciut mniejszego kolegę mojej rekordowej ryby z roku 2020, akurat ta rybka nie chciała pozować do zdjęcia ;-) 


piątek, 1 listopada 2019

Nowe wędkarskie wyzwanie

Musicie przyznać, że dawno nic nowego tu nie było. Jednak to nie oznacza, że nic się nie działo. Działo się i to sporo. Bez niepotrzebnych wstępów, od razu odpalamy bombę!

Zostałem zauważony i zaczynam nową, wędkarską przygodę. Na niedawno powstałym portalu wędkarskim zasiliłem grono blogerów - autorów artykułów o tematyce wędkarskiej. Moje wpisy będą dotyczyły głównie metody spławikowej, w sumie można powiedzieć, że będę robił to, co tutaj do tej pory. Nie zamierzam jednak opuszczać tego bloga, nadal będę Was męczył wpisami z moich wędkarskich zmagań.

Portal, związany z siecią marketów sportowych Decathlon, znajdziecie pod poniższym linkiem:
https://fishster.pl/

W zakładce blog możecie znaleźć moje 3 artykuły, w tym jeden świeżutki, z jesiennej wyprawy na małe płoteczki - miały być te większe, ale jakoś tym razem mnie ominęły ;-) 






Do tego dochodzi wsparcie w firmie produkującej zanęty wędkarskie Piscari (zapraszam na fb ->https://www.facebook.com/PiscariPL/ ), prowadzenie strony wędkarskiej i forum (http://wedkarstwo-lublin.pl/), czy prowadzenie strony koła PZW Haczyk i klubu Piscari Lublin na portalu PZW.

Do tego dochodzi jeszcze jeden wędkarski projekt, stawiam tam dopiero pierwsze kroki, więc na razie z autoprezentacje przekładam na później ;-)

Sporo tego, jak na rzeczy około wędkarskie. A gdzie czas na rodzinę, pracę, ryby... ? A no jest, wszystko jest kwestią dobrej organizacji!

Jeszcze raz zachęcam do przeczytania mojego październikowego łowienia płoci na jeziorze Lipieniec. Już kilka razy o nim było na blogu, tym razem łowiłem sam drobiazg, ale nie należy się poddawać. Fajne płocie tam pływają, może następnym razem uda się do nich dobrać...