czwartek, 17 sierpnia 2017

Wakacyjna odległościówka

Jak co roku podczas urlopu zabieram ze sobą odległościówkę i "szlifuję" tą metodę łowienia. Plusem jest także to, że można się także ograniczyć sprzętowo nic nie tracąc na efektywności treningu. Wędka, spławiki, przypony, wypychacz, wiaderko, miska i coś na czym można siąść. Czy potrzebujemy czegoś więcej? 

Moim pierwszym łowiskiem było jeziorko Lipieniec. Małe, z porządnie zarośniętymi brzegami, raczej bez wędkarzy. Co mnie tam ciągnie? Płotki ;-) Celem są te większe od dłoni, których jednak nie ma za wiele. Na miejscu byłem tuż po 5, jednak nie musiałem się śpieszyć. Mgła nad wodą uniemożliwiała gruntowanie. 

Po szybkim rozłożeniu sprzętu mogłem spokojnie zająć się przygotowaniem zanęty, którą stanowiła 1 paczka Grand Roach SARS wraz z 1 paczką ziemi torfowej i po pół paczki wiążącej oraz somme - oczywiście Vimba. Do tego dodałem trochę topionej pinki. 





Po połączeniu postanowiłem ulepić 8 kul, które po wpadnięciu do wody od razy zaczną się rozsypywać. Do reszty mieszanki dodałem więcej wody, aby uzyskać pożądaną spoistość. Głębokość wynosiła około 4 metrów więc kule musiały dotrzeć do dna w całości by tam się rozsypywać. Łowiłem na odległości około 28 metra, bliżej zdecydowanie nie ma sensu, gdyż pojawia się "zielony dywan" uniemożliwiający skuteczne łowienie.


Dodatkowo z doświadczenia wiem, że mniej więcej dopiero od tej odległości można spodziewać się większych płotek. Tuż po zanęceniu... miłe zaskoczenie. Nie minęła minuta, jak antena spławika zasygnalizowała pierwsze branie. I tak właściwie wyglądało całe łowienie! Zarzucenie zestawu, zwinięcie w pole nęcenia/łowienia i wystarczyło od kilku do kilkudziesięciu sekund, aby zaciąć kolejną płotkę. 

Niestety, rozmiar rybek nie powalał na kolana, cały czas brały maluchy bez względu na to co się znajdowało na haczyku, czy też gdzie znajdował się haczyk. Całe szczęście, sam widok łowiska potrafił wszystko wynagrodzić!
Po złowieniu 20 rybek postanowiłem zmienić taktykę donęcania. Wydawało mi się, że dalsze donęcanie 2-3 kulkami co 2-3 ryby nie przyniesie mi tego na co czekam. Postanowiłem donęcić serią kul, zostawiając sobie na "w razie co" prawdziwe resztki. Założyłem sobie, że nie będę przeszkadzał rybom w goszczeniu się na stołówce i że może właśnie to zachęci te większe w okolice mojego haczyka. Właściwie dużo się nie zmieniło, może co 3 rybka miała jakby co kilka centymetrów więcej, lecz nadal nie było to na co czekałem. Brania nadal błyskawiczne, jeszcze nigdy nie miałem tu takiego tempa! I to żadnych przestojów! Może pod wodą rozeszła się wieść, że łowię bez siatki z natychmiastowym wypuszczeniem ryby, więc ryby ochoczo wybierały się na "wycieczkę" ? :-) Ryba numer 32 i już po zacięciu wiem, że to nie jest maluch! W końcu płoć dłuższa od dłoni! Dziwne, ale to chyba nie jest ten rocznik na który czekam, przez rok rybki by nic nie urosły?

Niestety, jeśli miałbym zaliczyć ją do tych większych, to była to jedyna tego dnia. Końcówkę łowienia zakładam na haczyk połowę czerwonego robaczka z grubym czerwonym. Brania rzadsze, lecz nadal
drobnica.

Łowiłem na spławik Vimba VO-14 10gr, zamontowany przelotowo. Na żyłce 2 gramy w 5 śrucinach jako obciążenie główne, a jako obciążenie sygnalizacyjne 4 śruciny nr 6 (czyli około 0,1gr każda). Antena tubowa z drobną przeróbką - wyciąłem z jednego boku szczelinę niemal przez całą długość anteny. Drugi raz z rzędu zero splątań, ale tutaj pomagał wiatr, którego... na tym łowisku raczej nie ma, gdyż całe jeziorko jest zarośnięte drzewami. No może jakby był wiatr w plecy to można by to odczuć, ale takiego tym razem nie było ;-)

Na początku był trochę problem z precyzją nęcenia gdyż... zapomniałem wziąć procy! Dzień wcześniej przeszedłem się po 3 sklepach wędkarskich w okolicy i w końcu wybór padł na jakiś model Jaxona za 20kilka złotych. W sumie proca spisała się nieźle, jednak nie wróżę jej zbyt długiej kariery ;-) Proce Drennana są jednak zdecydowanie lepsze. Także do listy z początku wpisu należy koniecznie dopisać do sprzętu: PROCA ;-)


Podsumowując: 40 rybek w zawrotnym jak na to łowisko tempie, bardzo fajny trening. Tak jeszcze tutaj nie miałem. Idealnie dopasowana mieszanka zanętowa czy może "ten dzień"?

Drugiego dnia postanowiłem zmienić łowisko, tym razem zameldowałem się nad jeziorem Glinki. Mieszanka glin identyczna, a zanęta to tym razem Lin/Karaś SARS. Celem łowienia są leszczyki większe od dłoni. Proszę się nie sugerować nazwą zanęty, po prostu jej barwa (ciemny brąz), aromat (czekolada + jakieś zioła) oraz praca (drobna zanęta się obsypuje tworząc dywan, brak cząstek pracujących w pionie czy tworzących obłok) pasują mi do zwabienia ryb jakim są leszczyki. Niestety, nieco zmieniła się pogoda, jest duży wiatr i po godzinie łowienia zmieniam spławik na 16gr. 

Teraz zarzuca się dużo wygodniej i precyzyjniej. Co mnie cieszy - po raz kolejny nie mam splątań. Jeśli zestaw sprawdzi się na najbliższych zawodach (dochodzi troszkę więcej nerwów) to będzie to koniec poszukiwań odpowiedniego doboru rozkładu obciążenia. Co mnie martwi? Po raz kolejny Glinki mnie rozczarowują. Holowanie leszczyków i krąpi mniejszych niż dłoń sprawia zdecydowanie mniej radości niż nieco mniejszych, szalejących płoteczek. Dodatkowo i ryb też jest zdecydowanie mniej.

Wypad wakacyjny udany pod względem technicznym, czyli niezłe nęcenie (biorąc pod uwagę nową procę, z której nie zamierzam korzystać), dobre zarzucanie (celne) no i brak splątań zestawu. Niestety, zdecydowanie gorzej z rybami a raczej ich wielkością. Zobaczymy, może uda się jeszcze tutaj (w okolicy?) połowić w połowie bądź pod koniec września, kusi mnie największe z okolicznych jezior, czyli Białe, no i jeszcze mam na oku małą rzeczkę, dość głęboką z bardzo wolnym, leniwym uciągiem... Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz