piątek, 25 września 2015

Grand Prix Zaprzyjaźnionych Kół

W niedzielę 20 września na Zalewie Zemborzyckim odbyła się IV tura z cyklu Grand Prix Zaprzyjaźnionych Kół. Wraz z kolegami z koła byłem w grupie organizującej te zawody. Pogoda co prawda nie dopisała, ale mogło być gorzej (zapowiadano burze, zakończyło się na 3-4 dalekich grzmotach). W zawodach wzięło udział 47 zawodników z 14 drużyn. Dzięki tak licznej frekwencji zawody musiały się odbyć w podsektorach zgodnie z Zasadami Organizacji Wędkarskiego Sportu Kwalifikowanego. I całe szczęście, bo taki podział chciałem zrobić jeszcze nie znając dokładnej liczby uczestników ;-)
Niektórym zawodnikom udało się przechytrzyć na prawdę spore leszcze - ryb ponad 1,5kg było chyba 7-8 sztuk, a brylował w tym zwycięzca Tomek Ożga, którego końcowy wynik to ponad 12 000 punktów! Największą rybę dnia 2,32kg złowił Piotrek Sporysz. Oczywiście te piękne okazy jak i pozostałe, mniejsze ryby po zważeniu od razu trafiły do wody.

Zapraszam do relacji z zawodów wraz ze szczegółowymi wynikami i galerią zdjęć:

a poniżej króciutki filmik, obiecuję, że kolejne będzie się oglądało wygodniej ;-)


sobota, 19 września 2015

Mój zestaw odległościowy

Najwyższa pora przedstawić Wam dokładnie budowę mojego zestawu odległościowego. Jak sami zauważyliście spora część wpisów dotyczy wędkowania tą metodą - pewnie dlatego, że po prostu ją lubię i dodatkowo - aby łowić w ten sposób nie potrzebujemy milionów gratów. Zacznijmy może od spławika. Od kilku lat łowię wyłącznie przelotowo, wcześniej używałem wagglerów, u których po odjęciu krążków jest możliwość założenia dodatkowego 3-4 gramowego obciążenia na żyłkę. Nawet nie wiedziałem, że taki dość oryginalny sposób często używany jest przez Czechów. Właśnie tak skonstruowanym zestawem Czesi nie tak dawno zwyciężyli w Spławikowych Mistrzostwach Europy, które odbyły się w Białorusi. Inne reprezentacje, które decydowały się na łowienie odległościówką wybrały tradycyjnego slidera. Od początku tego roku najczęściej jednak stosuję spławik firmy Cralusso Slider Zero. Plusem tych spławików jest wytrzymałość mechaniczna (inny materiał wykonania korpusu), możliwość szybkiej i precyzyjnej regulacji obciążenia (często warunki pogodowe mocno się zmieniają i trzeba stosować różnych antenek o różnym wynurzeniu) oraz szeroki wachlarz wymiennych antenek. Także mamy już spławik, w moim przypadku 14 gramowy. Na żyłkę główną (polecam te z przedziału 0,18 - 0,20 mm) zawiązuję dwa stopery z tej samej żyłki. Pięć zwojów ułożonych dokładnie obok siebie i pozostawione 3-5cm "wąsy", które pozwalają swobodniej przelatywać "żyłkowym stoperom" przez przelotki, a także wygodniej jest co jakiś czas docisnąć węzeł. Należy jednak pamiętać, aby stopery żyłkowe nie były zaciśnięte z całej siły - wtedy podczas przesuwania węzłów po żyłce powodujemy jej skręcanie się. Stopery muszą być dwa, to daje nam pewność, że się swobodnie nie przesuną. Dalej zakładamy nasz spławik. W przypadku slidera Cralusso nie używamy żadnych łączników - zakładamy spławik bezpośrednio na żyłkę. Spławik ten ma specjalny system, który uniemożliwia przesuwanie się spławika podczas lotu, ale z moich obserwacji wynika, że różnie z tym bywa i na pewno w 100% tego nie eliminuje. Następnie zakładam 10 gramową kulkę, aby uniemożliwić jej przesuwanie przeciągam przez nią krótki odcinek amortyzatora bądź gumki recepturki. Kulka przesunie się wyłącznie wtedy, kiedy ją przesuniemy ręką. Teraz szykuję około 60 centymetrowy odcinek fluorocarbonowej żyłki o średnicy z przedziału 0,16-0,20. Po co? Taka żyłka jest sztywniejsza, a jak już zdarzy nam się splątanie to znacznie łatwiej i szybciej rozplątać zestaw, który przeważnie ciągle nadaje się do łowienia. Oczywiście zdarzają się przypadki, w których należy wymienić odcinek fluorocarbonu na nowy. Słynne powiedzenie brzmi - zestaw raz splątany ma większe tendencje do kolejnych splątań - i to jest prawda. Na fluorocarbonie zaciskam 5-6 śrucin nr5. Nigdy nie używam mniejszych gramatur. Ważne jest, aby odpowiednio "rozjeździć" śruciny tuż po zaciśnięciu. Tymi śrucinami będziemy często manewrowali, aby jak najlepiej "dobrać się" do ryb. Oczywiście zjeżdżoną część fluorocarbonu odcinamy i wyrzucamy. Na dwóch końcach odcinka fluorocarbonowego zawiązujemy krętliki - możliwie jak najmniejsze. Każda firma ma nieco inne rozmiary, ale najlepiej jeśli to będzie rozmiar z przedziału 20-24, nazwa firmy nie ma znaczenia. Teraz do jednego końca możemy zawiązać naszą żyłkę główną, w na odcinek między kulkę a krętlik dajemy 5-7 śrucin z przedziału AAA (około 0,8gr) poprzez BB (około 0,4gr) do nr 1 (niecałe 0,3gr). Mniejsze śruciny nie zdają egzaminu. Na rurce spławika ustawiam wartość 0,5 (dokładnie połowa regulacji) i zestaw wyważam tak, aby wystawało 1-1,5cm antenki. Nasze zestaw jest gotowy, wystarczy do krętlika dowiązać przypon i możemy łowić ;-)
Gruntowanie łowiska jest bajecznie proste. Używamy do tego zestawu, którym będziemy łowić. Wszystkie śruciny, które znajdują się na odcinku fuorocarbonu przesuwam do samego krętlika w stronę haczyka. Cały czas zwiększam grunt za pomocą żyłkowych stoperów, do momentu aż spławik wynurzy się o dodatkowe kilka centymetrów. Teraz małymi skokami zmniejszam grunt, tak aby z wody ponownie wystawał zaledwie czubek antenki. Oczywiście należy pamiętać, aby wcześniej zaznaczyć sobie odległość łowienia. Teraz zostaje już tylko dołożyć przypon, ustalić ile przyponu będziemy kłaść na dnie (a może haczyk będzie nad dnem?) oraz rozłożyć śruciny na odcinku fluorocarbonu. Polecam ustawiać te śruciny w jednej bądź w dwóch grupach. Najczęściej 2-3 śruciny zostawiam od razu przy krętliku od strony przyponu, a cała reszta jedzie ciut wyżej niż połowa tego odcinka. Teraz już na prawdę pozostaje wyłącznie łowić ;-)
Warto mieć oprócz dodatkowych przyponów także zapas kilku takich samych fluorocarbonowych odcinków (taka sama długość i ilość śrucin). Splątania się zdarzają, a wtedy jesteśmy w stanie szybko wymienić nowy odcinek zestawu i łowić dalej. 

czwartek, 17 września 2015

Znowu "w kratkę" na GPO

Wynik z 2 tury - 6 130pkt i 2 sektorowa
W dniach 12-13 września odbyły się kolejne zawody z cyklu Grand Prix Okręgu metodą spławikową. Na zalewie Zemborzyckim w ostatnich latach łowi mi się dobrze, a osiągane wyniki są do przyjęcia. Dlatego też z dużym spokojem podchodziłem do tych zawodów. Niestety, już pierwszego dnia zostałem mocno sprowadzony na ziemię ;-)
Losowanie tym razem nie było szczęśliwe, przeważnie tutaj losowałem miejsca dobre, albo takie z których dało się zrobić dobry wynik. Tym razem los skierował mnie do sektora C, teoretycznie najsłabszego, w dodatku w gorszej, pierwszej połówce sektora. Dodatkowo sektor ten został nazwany "sektorem śmierci", kilku zawodników z czołowych miejsc i dodatkowo Ci, "kręcący się" blisko czołowej "15" klasyfikacji rocznej. Pierwsze minuty były zaskakująco dobre, ponad 20 centymetrowa gruba płoć, potem kolejna mniejsza i 2 leszczyki dłoniaki. I wtedy woda zamarła ;-) Jeśli już były brania to strasznie delikatne, za szybkie zacięcie okazywało się puste, a antenka dosłownie milimetrowymi skokami, powolnie zjeżdżała pod wodę. Zaczęły się... leszczyki "pół dłoniaczki". Po godzinie postanowiłem zanęcić odległościówkę... połowa kul była tak przestrzelona, że powinienem palić się ze wstydu. Nie więcej niż 10 minut szukałem ryb dalej od brzegu, nic nie było. Wróciłem do tyczki, ale tam nadal nic ciekawego się nie działo, jedynie nieliczne płotki dawały jakąś sensowną wagę. W połowie 3-ciej godziny postanowiłem ponownie wziąć odległościówkę do ręki. Kolejne 10 minut i... branie wynurzone! Zacinam i siedzi ładny leszcz, który spokojnie trafia do podbieraka. Oho, jest nadzieja na "wybronienie się". Gdy w wodzie mało się dzieje, jest więcej czasu, by kątem oka sprawdzić co robią sąsiedzi. Siedzący 2 stanowiska po prawej Franek Wysocki zdecydowanie więcej czasu łowi właśnie... odległościówką! Jednak na moje oko łowi on zdecydowanie bliżej. Mi trudno oceniać odległości, nie liczyłem obrotów korbki, ani po zawodach nie mierzyłem długości żyłki do zaznaczonego markerem miejsca, ale myślę, że łowiłem w okolicach 35 metra. Franek - wydaje mi się - gdzieś około 25metra. Jak się później okazało, z tyczki miał on tylko 5 ryb, a skuteczne łowienie odległościówką pozwoliło mu się pięknie wybronić na dobre 3 miejsce w sektorze. Ja po kolejnych 15 minutach mam ponownie branie, znów wystawiane, tym razem jednak chyba spóźniam się z zacięciem. Kolejne kilka minut i... znowu siedzi! Kolejny niezły leszcz, a do końca zawodów zostaje jeszcze godzina. Niestety, ostatnia godzina była na zero z odległościówki, co prawda miałem jeszcze jedno branie, ale zwinąłem pusty haczyk. Na domiar złego, koledzy po lewej i prawej zaczęli... dość regularnie odławiać ryby z tyczki. I tu był mój błąd - przesiedziałem godzinę nie łowiąc nic, donęcenie (tym razem już celne) nic nie dało. Na ostatnie 5 minut siadłem na tyczkę, co dało mi szybkie 2 ryby (w tym jednego "fałszywca" podczepionego pod brzuch). Duży błąd, powinienem co kilkanaście minut wyjeżdżając z tyczką chociaż na 2-3 minuty, ja zupełnie zignorowałem 13 metr. Jedynie co mogę z tego dnia zaliczyć na plus do ZERO splątań zestawu odległościowego, a jeszcze nie tak dawno miałem dość poważne i NIEOCZEKIWANE z tym problemy, o czym pisałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Łowiłem oczywiście sliderem Cralusso Zero z 10gramową kulką. Które miejsce zająłem? 9 na 10 w sektorze... fatalnie... Jeszcze jakbym wiedział, że wycisnąłem z tego miejsca maxa, ale tak nie było. Łowiąc mądrze i dobrze, można było dorzucić 1000 punktów, jak nie więcej...

Drugi dzień i dobre losowanie. Przynajmniej takie do walki! Stanowisko nr4 w sektorze A, choć moim zdaniem gorsze niż 3 miejsca na lewo, to zdecydowanie lepsze niż wszystkie po prawej. Po nęceniu z ręki cofam top z kubkiem (właściwie bez bo właśnie miałem go dokręcić) i... okazuje się, że wypadł mi do wody gwint!!! Odkleił się! Nigdy mi się to zdarzyło, zapasu nie mam, nikt z kolegów obok też. Takie stanowisko, bez donęcania kubkiem to zupełna porażka! Na szczęście dogadałem się z siedzącym po prawej Bartkiem, łowi kijem tej samej firmy, więc jego top musiał pasować. Podczas drugiej tury kilkukrotnie pożyczałem od niego top z kubkiem... Dość nietypowa sytuacja, ale takie wyjście z sytuacji było chyba lepsze niż donęcanie z ręki i tym samym zepsucie wyniku (i humoru) sąsiadom po lewej jak i prawej strony, bo jestem pewny, że i oni by to negatywnie odczuli. Wyrzucenie wszystkiego z ręki na początku nie wchodziło w grę, nie z tego stanowiska... Tym razem nawet nie rozkładałem odległościówki, ale tylko dlatego, że losowanie uważałem za dobre i trzeba było wyciągnąć ile się da z tyczki. Łowiło mi się ciężko, nie mogłem użyć kubka kiedy chciałem, pożyczałem go jedynie w ostateczności w dodatku donęcając serią 3-5 kulek, też dość nietypowo jak na zalew. Dużo ryb nie łowiłem, ale ryby były... spore ;-) Zresztą mój połów pokazuje zdjęcie z tego wpisu. Trafił się chyba jeden leszczyk dłoniak, reszta nie schodziła poniżej 150 punktów, a sporo sztuk było po 300, no i ten piękny, pewnie ciut ponad 1,5 kilogramowy leszcz ;-) W pełni skoncentrowany, z odpowiednim donęcaniem, spokojnie mogłem wyciągnąć z tego miejsca kilka ryb więcej, ale i tak należy być zadowolonym. Kolejne zawody Grand Prix i po raz kolejny raz w kratkę, jeden dzień dobry punktowo, drugi z rodzaju tych, gdzie wynik należy jak najszybciej zapomnieć (lecz wnioski wyciągnąć).

W oba dni przygotowałem się identycznie. Większość czasu łowiłem spławikami Vimba V26, w sobotę 0,5gr w niedzielę 0,9gr, w sobotę najlepsza była pojedyncza ochotka na haku, w niedzielę często łowiłem na dwie ochotki, bądź małego czerwonego z 1-2 ochotkami (podobny zestaw przynęt lądował na hak przy odległościówce). W sobotę w skład spożywki wchodziło 0,3 L gros gardons sensas, 0,3 L grand bream sars i 0,3 L lin/karaś sars. W niedzielę zwiększyłem do 0,5L lin/karaś pozostawiając pozostałe w proporcjach z soboty. Gliny to 2kg wiążąca, 2 kg bełchatów, 4 kg jasna argilla i 4 kg brązowa argilla. W sobotę około 5 L mieszanki, tej cięższej, sklejonej i z grubszymi robakami wylądowało pod odległościówkę, a do tyczki szedł sam jokers z delikatniejszą gliną. Natomiast w niedzielę połowę kulek z kubka stanowiło jokersa z glinie agille, a drugą połówkę cięższa glina z większą ilością jokersa i siekanych czerwonych. Lekka, szybko pracująca glina z małą ilością joka i spożywki poszła z ręki. Tu bylem pewny, że donęcanie siekanym gnojakiem da efekt, pierwszy raz łowiłem w tej części sektora na zawodach, ale z obserwacji tegorocznych zawodów na 4 pierwszych stanowiskach należało właśnie tak zrobić.

Co mogę zaliczyć do plusów?
- powrót pewności w zarzucaniu zestawem odległościowym. Brak splątań i celność - o to chodzi.
- dobrze dobrana taktyka do stanowiska w 2 turze. Postanowiłem złowić ryb mniej, ale te większe, co w 100% mi się udało.

Minusy?
- za daleka odległość w łowieniu matchem, następnym razem trzeba próbować łowić w zakresie 20-25m
- za duży rozrzut w strzelaniu z procy, szczególnie przy pierwszym nęceniu. Tego dnia dokładność (jak i przeważnie zresztą) była kluczowa
- niedopilnowanie tyczki w ostatniej sobotniej godzinie, efektem czego było siedzenie na "0" z odległościówką
- brak koncentracji, pewności i woli walki - rzeczy, które się nabywa z kolejnymi godzinami łowienia, u mnie tych godzin spędzonych nad wodą po prostu brakuje...

Jak możecie sami zobaczyć z tekstu, w sobotę 70%, a w niedzielę nawet więcej, zanęty jakiej użyłem to SARS, gdzie kilogramowa paczka kosztuje mniej niż 10zł. W tym przypadku gros gardons Sensasa służył jako "dopalacz". Czy jakbym jechał na mieszance w 100% francuskiej firmy połowił bym lepiej? Na pewno nie. Dziwi wybór zanęty Lin/Karaś? No cóż... czasami nie warto patrzeć na napisy na opakowaniu, ale próbować dobrać składniki, kolor czy pracę zanęty do tego jak zamierzamy łowić.

WYNIKI zawodów -> tutaj

WYNIKI po 8 turach -> tutaj

10-11 październik to dwie ostatnie tury GPO. Ja na pewno nie będę obecny, także tym samym to koniec łowienia tyczką w tym sezonie. O ile się nie mylę, to tyczkę w rękach miałem 9 razy... To za mało, żeby odegrać jakąś czołową rolę w zawodach. Kolejny rok nie zapowiada się lepszy, więc trzeba będzie jeszcze mocniej zrobić "sito" planowanych zawodów w 2016roku.

poniedziałek, 7 września 2015

Chłopaki z klubu walczyli w Puławach!

I tym razem z pustymi rękami nie wracamy ;-)
W ostatni weekend odbyły się 3 zawody z cyklu Spławikowego Grand Prix Okręgu PZW Lublin. Zawody przesunięto o tydzień później, a nam jakimś cudem udało się zmontować na tą nową datę drużynę (drużna nr2 występowała niekompletna, natomiast po raz pierwszy nie zgłosiliśmy nikogo startującego indywidualnie). Na szczęście niski stan rzeki Wisły nie przeszkadzał w łowieniu, na opasce w Puławach łowiło się niżej, ale głębokość była odpowiednia, co więcej - niektórzy mieli nawet okazję łowić w głębokiej 4-5 metrowej rynnie bądź dołku. Chłopaki łowili ze zmiennym szczęściem, po wyśmienitej sobocie przyszła nieco słabsza niedzielna druga tura. Ostatecznie drużyna Sensas Haczyk I zajęła 4 miejsce drużynowo, a najlepiej indywidualnie spisali się Grzegorz Błaszczyk (junior - miejsce 2) oraz Paweł Hondra (miejsce 3), dla którego był to debiut  w GPO!

Dokładnie wyniki znajdziecie na stronie Klubu Sensas Haczyk


A już w najbliższy weekend tura numer 7 i 8 na Zalewie Zemborzyckim. I są duże szanse na to, że będę mógł łowić. Oby tak było i... oby było się z czego cieszyć ;-)))

sobota, 5 września 2015

Odległościowe PIEKŁO

Ostatnie dni urlopu to łowienie odległościówką wspólnie z kolegą z klubu Pawłem. Po raz pierwszy łowiliśmy na jeziorze Glinki - moim głównym, treningowym łowisku jeśli chodzi o odległościówkę. Za drugim razem dołączył do nas Tomek i zmieniliśmy łowisko na jezioro Święte. Trzeci i ostatni raz, ponownie tylko z Pawłem i ponownie na Glinkach. Ale skąd w nazwie wpisu PIEKŁO? Nie chodziło tu o upał, który lał się z nieba, ale o to, co w odległościówce odstrasza i najbardziej irytuje - splątania zestawu.
Niestety... Obecnie Glinki zdominowane są przez małe krąpiki
Trening nr1. Tutaj od razu warto zaznaczyć, że Paweł łowił tą metodą po raz pierwszy i... gdyby mi tego nie powiedział, to wcale bym w to nie uwierzył!!! Kilka moich drobnych uwag (mam nadzieję, że przydatnych) i zupełnie nie widać było, że jest to odległościowy debiut. Dodatkowo... Paweł złowił więcej ryb ode mnie! :-))) Glinki obecnie to niemal wyłącznie krąpie o długości pół bądź całej dłoni. Nie żerowały zbyt ochoczo, ale każdy z nas zbliżył się do liczby 20 sztuk. Nie mieliśmy siatek, nie liczyliśmy ryb, ale jestem pewny, że o kilka sztuk złowiłem mniej. Dlaczego? Głównym powodem było plątanie się mojego zestawu, co dopadło mnie mniej więcej w połowie naszej treningowej sesji. 
Prawdziwe apogeum "plątaniny" nastąpiło podczas drugiej sesji treningowej. Gdy chłopaki łowili ryba za rybą - niestety głównie malutkie koluchy i wzdręgi, ryb długości dłoni było zaledwie KILKA - ja niemal przez cały czas zajęty byłem rozplątywaniem zestawu. Mając w pamięci "przygody" z treningu nr1, powodu splątań szukałem w sprawach związanych z rozłożeniem obciążenia. Te kilkanaście splątań to zdecydowanie więcej, jakie przytrafiło mi się przez cały rok!!! To wystarczyło, aby pewność siebie prysła, a sposób zarzucania zrobił się nerwowy, bez mechanicznej powtarzalności. Rzecz, która nie sprawiała mi do tej pory kłopotów, stała się koszmarem uniemożliwiającym łowienie ryb. Dwa, trzy splątania powodowały delikatną zmianę (czy to w zestawie, czy sposobie zarzucania), co oczywiście nie przynosiło skutku. Tak w wielkim skrócie upłyną mi trening nr2.
Trening nr3 zaczyna się podobnie, splątanie pojawiało się średnio co 3 zarzucenie zestawu... tragedia. Przez ostatnie 1,5godziny wszystko wróciło do normy. Dlaczego? Wróciłem do PRAWIDŁOWEJ techniki zarzucania zestawu. Coś zatrybiło ;-))) pojawiła się powtarzalność i co najważniejsze - mechanizm, w którym za każdym razem jest ten sam ruch, te samo ułożenie, ta sama dynamika i siła wyrzutu. Splątania się skończyły ;-)))) Mogłem w końcu łowić ryby... Pstryczek w nos - byłem pewny swoich umiejętności w posługiwaniu się odległościówką, te kilka dni pokazały mnie, jak przez błąd, który wdarł się w technice można szybko powrócić na etap początkowego "witania się" z metodą odległościową.

A teraz z innej beczki. Grand Prix Okręgu na Wiśle zostało przeniesione na późniejszy termin. Szkoda, bo to zupełnie nie zgrywa się z moim "grafikiem". W dodatku sporej grupie osób ten termin nie pasuje, kilka drużyn może być niepełnych (u nas np. damy radę wystawić 1 drużynę, druga startuje niepełna i po raz pierwszy nie będzie zawodników startujących od nas indywidualnie). Drugi weekend września to Grand Prix Okręgu na Zalewie Zemborzyckim. Na 90% również będę nieobecny, bo chyba mi się już nie chce... brać udziału tego typu zawodach. Bo na Wiśle zapowiada się rekordowo niska frekwencja. Widocznie nie tylko ja mam dość "podejścia" osób, które organizują cykl i ciągle sądzą, że wszystko jest ok...