niedziela, 24 grudnia 2017

Podsumowanie roku


Może nietypowy dzień na wpis, ale... trzeba wykorzystywać każdą wolną chwilę ;-)

Pora na podsumowanie roku 2017, zacznijmy od rozliczenia się z postanowień. Dużo ich nie było, bo tylko dwa, ale za to dwa totalnie niewykonane ;-)

Miały być 3 starty w mistrzowskich zawodach Koła PZW Lublin Haczyk, a było... ZERO. Przez ostatnie lata coraz rzadziej bywam na tych niby najważniejszych zawodach. Pora to w końcu zmienić. Niedawno robiłem klasyfikacje medalową w latach 2010-2017 i widnieje tam już prawie 50 nazwisk. No i mnie oczywiście nie ma! Jestem w szoku ;-) Ale jeśli się prawie nie startuje ;-)

Drugim postanowieniem było więcej startów, mniej organizowania (pomocy) przy samych zawodach. Jak zawsze w moim przypadku, łączenie startu w zawodach z jakimś moim wkładem organizacyjnym nie wychodzi. Nie po raz pierwszy. I tutaj już zamierzam być twardy, odbyłem już kilka rozmów, całkowicie się odcinam od organizacji większych zawodów w 2018. Może też dlatego, że jako jeden z nielicznych widzę sporo minusów, w tym niby świetnie udanym roku jeśli chodzi o połączone, duże, w końcu wspólne Grand Prix Okręgu. Skoro o minusach nikt nie chce słuchać, bądź ich nie chce widzieć... to chyba najwyższa pora podziękować i stanąć do tych zawodów jedynie w roli zawodnika. To taki mały kamyczek do również swojego ogródka.

Jeśli już chodzi o same zawody. Podobno sukcesy mogą uśpić, a porażki uczą (jeśli wyciąga się z nich poprawne wnioski). Tak więc, albo nabrałem już sporej wiedzy, albo wyciągam nieodpowiednie wnioski ;-)  Tak można w dużym skrócie podsumować moje wyniki (a raczej ich brak hehe).

Jak zawsze z podsumowaniem muszą być też jakieś plany ;-) Sezon 2018 zapowiada się ciekawie i... zróżnicowanie! Oby tylko znalazł się czas. Na pewno chciałbym wziąć udział w jak największej ilości tur GPO, ciekawie zapowiada się również sezon PLWS, gdzie na dzień dzisiejszych jest już zgłoszonych 15 drużyn 2-osobowych. Do tego Mistrzostwa Koła w spławiku i feederze, po kilku latach przerwy do Lublina wracają także zawody komercyjne - może uda się w nich wystartować? Moje pierwsze zwycięstwo sektorowe było właśnie podczas zawodów Maver Cup chyba w 2012 roku. Oczywiście, nie chodzi o sam udział, wygrać się wszystkiego nie da, ale wystarczy, abym był zadowolony z każdego pojedynczego startu.

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2018 !

poniedziałek, 23 października 2017

Flagman Armadale Carbon Match - spławik idealny?


W poprzednim wpisie obiecałem Wam pokazać mój nowy spławik odległościowy, który chyba zostanie moim nr1. Przeglądając blog mogliście zauważyć, że trochę tych spławików się przewinęło, każdy miał swoje wady i zalety, przy obecnym modelu jestem na etapie szukania... wad ;-)

Ukraińska firma Flagman, mało jeszcze dostępna w Polsce, wypuściła spławik chyba idealny o nazwie Armadale Carbon Match. Po raz pierwszy widziałem ten spławik u kolegi na zawodach PLWS - od razu rzucił mi się w oczy, a jak usłyszałem o jego cenie (mniej niż 30zł za sztukę) od razu musiałem go mieć. Podobne odpowiedniki tego spławika kosztują 50-60zł.

Zacznijmy od antenki sygnalizacyjnej. Wraz ze spławikiem dodawana jest tylko 1 antenka (pierwsza po lewej na zdjęciu) i od razu radzę ją przerobić ;-) Antenka wykonana jest z balsy, wklejona w cienki, węglowy pręcik. Aby przerobić antenkę na niemal idealną potrzebujemy pręciki np. ze spławików Mochkov oraz plastikowych, pustych w środku anten np. Cralusso.
Efekt końcowy - anteny w kolorze żółtym i czarnym. Co nam daje taka przeróbka? Możliwość zastosowania mniejszej śruciny sygnalizacyjnej przy równocześnie bardzo widocznej sygnalizacji brania. Sama antenka mocno trzyma się w adapterze i raczej nie ma szans, aby nam wyleciała podczas łowienia.


Bardzo fajną rzeczą jest fakt, że antena spławika, wykonana z węgla jest... wkładana w korpus. Co nam to daje? Pewne możliwości regulacji spławika, może nie tak jak w spławikach Cralusso, ale zawsze coś.   Spławiki wyważamy tak, aby wszystkie śruciny były w toni . Jeśli podczas łowienia dojdzie do tego, że jedną bądź kilka śrucin będziemy musieli położyć na dnie, to równocześnie identyczne śruciny wrzucamy do korpusu. Tym samym ciągle zachowujemy idealne wyważenie spławika z tyle samo wystającą antenką ponad wodę.

Kolejny plus spławika - ciężkie talerzyki. Duża możliwość kombinowania z odkładaniem ciężkich talerzyków jest u mnie pierwszą sprawą, na którą patrzę w spławiku odległościowym. Cienki miedziany ma wagę 0,9gr natomiast ten grubszy 3,8gr! Odkładając tylko jeden grubszy talerzyk uzyskuję spławik, który idealnie pasuje do "mojego" łowienia i budowy zestawu, jaki preferuję. Sam korpus wykonany jest z balsy, malowanie jak na razie bez zarzutu.



Pora na sam zestaw. Żyłka główna 0,14 jest wystarczająca, po kilku latach powróciłem do Trabucco S-Force Match Sinking, wcześniej miałem żyłki Maver i Dragon. Na niej wiąże 2 stopery z żyłki o 0,02mm grubszej. Stopery wiążę w sposób przedstawiony na TYM filmie.

Następnie idzie koralik (ważne, aby nie miał ostrych krawędzi) oraz łącznik - ja używam drogiego, ale dobrego łącznika Sensas Anglasie Luxe - zdejmuję węglowy pręcik i mam gotowy super łącznik do łowienia przelotowego.
Następnie mały krętlik do którego przywiązuję około metrowy odcinek żyłki o średnicy 0,20mm. Po co? Ten odcinek żyłki jest najbardziej narażony na zaplątania - im grubszy tym sztywniejszy, w dodatku na nim znajduje się całe obciążenie, a czasami jest potrzeba jeżdżenia ołowiem w górę i dół. To nie może być cienka żyłka. Odnośnie samego obciążenia - jako główne obciążenie stosuję 3 śruciny o wadze 0,69gr (AAA) każda. Do sygnalizacji brania używam również 3 śrucin, jednak o wadze 0,177 (nr4). Zestaw pod ten spławik Flagman 16gr dodatkowo wyważam 2 śrucinami 0,271gr (nr2), które umieszczam od razu pod śruciny obciążenia głównego.
Całość kończy mały krętlik, do którego mocuję przypon, przeważnie o długości 25cm.
Standardowo zaczynam od następującego ustawienia śrucin - obciążenie główne + dociążające od razu przy krętliku od strony wędki (w sumie 5 śrucin), jedna śrucina nr4 przy krętliku od strony przyponu i 5-7cm wyżej dwie śruciny nr4. Śrucina przy krętliku spoczywa na dnie, powyższe dwie muszą być nad dnem. Jeśli i je położymy na dno - konieczne jest wsadzenie 2 śrucin nr4 do korpusu spławika. Co gry potrzebujemy mniej czułej sygnalizacji? Zsuwamy do siebie 3 śruciny nr4 i stosujemy oryginalną antenkę sygnalizującą.

Jak spławik spisał się w praktyce? Leciał daleko i prosto jak strzała. Bardzo szybko się ustawiał (oczywiście zależy to od głębokości łowienia). I teraz to co ważne - spławik jest bardzo czuły. Jedna śrucina nr4 pozwala na widoczną obserwację brania zarówno zanurzanego jak i wynoszonego - wszystko dzięki węglowej antenie oraz antence sygnalizacyjnej na cienkim, węglowym pręciku. Nie widzimy kilkumilimetrowego ruchu w górę lub w dół - antenka albo się chowa, albo cały pręcik wyskakuje do góry. Pamiętać trzeba o jednym - dzięki sporej ilości węgla spławik, po umieszczeniu w miejscu łowienia, musimy odpowiednio ustawić powolnym ruchem korbki - powoli przytapiając go aby wystawało tyle antenki ile chcemy. Przy tak czułym spławiku spokojnie może wystawać cały kolorowy plastik.

Miałem nadzieję po raz kolejny przetestować spławik w boju podczas wczorajszych zawodów odległociowych "TakaRyba Match Cup" na Z.Zemborzyckim, niestety... nie mogłem na nich być i pozostaje mi kilka miesięcy zimowej przerwy zanim znowu po niego sięgnę, aby ostatecznie przekonać się do spławika i wtedy ten znak zapytania w tytule nie będzie już potrzebny ;-)

niedziela, 24 września 2017

Koniec sezonu... prawie


To był wędkarsko "mocny" weekend, szkoda niestety, że dla mnie mało rybny, przez co nieudany. W sobotę 16 września odbyła się 3 tura PLWS Lubelskie na rzece Wisła w Puławach. W dniu zawodów poziom wody na wodowskazie w Puławach wynosił 180 i przez ostatnią dobę podniósł się aż o 60cm. Na szczęście, 180-190 cm to takie maksimum, kiedy da się jeszcze rozegrać zawody w tym miejscu. Mając zarezerwowany cały brzeg można było spokojnie wybrać najlepszy odcinek brzegu i tam ulokować sektory. Tym razem, w nawiązaniu do startu w GP Okręgu, byłem już przygotowany na duże uciągi z największym spławikiem 36gr włącznie (do lekko spowolnionej przepływanki!). Niestety, po raz kolejny Wisła mnie pokonała. Mój wynik to nieco ponad 800gram, 2 krąpie (w tym jeden dość spory, chyba jeden z moich rekordowych), kilka uklejek i kiełbi. Porządnie wygruntowałem łowisko, miałem odpowiedni sprzęt (spławiki), jednak znowu coś zawiodło. Co? Wstępnie typuję dwie rzeczy:

- za duża ilość robactwa (stosowałem mix pinki z grubym barwionym, w sumie około 0,4L)
- zła mieszanka, czyli zła proporcja gliny do zanęty, może nieodpowiednia zanęta czy też źle "doklejone" kule na te warunki. To mój 3 tegoroczny start w tym miejscu i trzecia porażka, nie potrafię powalczyć z tak dużym uciągiem...

Następnego dnia wystartowałem w "Pucharze Prezesa" - ostatniej, jedenastej turze Spławikowego GP Okręgu. Po treningach nielicznych zawodników zapowiadało się totalne bezrybie... i niestety, tak też było. Trafiłem do teoretycznie najlepszego sektora - C, tam, szczególnie pod koniec zawodów można było liczyć na jakieś ryby, a im bliżej końca sektora tam mogły (nie musiały) pojawić się leszczyki. Losuję stanowisko nr 12, czyli 3 od początku w 10 osobowym sektorze. Szansę złowienia ryby (jak chyba większość osób) widział w odległościówce. Na Dratowie, gdy ryb nie było blisko brzegu należało je łowić... dalej, chociaż i tam nie zawsze były. 
Akurat dzień wcześniej do mojego "arsenału" trafiły nowe spławiki odległościowe firmy Flagman. Koszt to niecałe 30zł za sztukę, gdzie podobne innych firm dochodzą do... 50zł. Różnica spora, a spławik jest chyba tego wart. W jednym z kolejnych wpisów umieszczę dokładniejszy opis tego spławika. Ktoś by powiedział - zawody to nie jest odpowiedni moment do testowania po raz pierwszy nowego spławika, ale... jeśli nie mam kiedy to co mi pozostaje? Bardzo czuła, węglowa antena, już po wejściu na stanowisko wymusiła na mnie korektę wyważenia. Zresztą po raz pierwszy łowiłem na tak czułe spławiki i tutaj źle dobrane obciążenie kompletnie uniemożliwia nam skuteczne łowienie. Wracając do samych zawodów... Oczywiście byłem w grupie 40 osób, które zaliczyły ZERO. Tylko 14 zawodników złowiło cokolwiek, a tylko jeden, zresztą siedzący po mojej prawej ręce, Marek Winiarski przekroczył 1kg (jego wynik to ponad 3500pkt). Przez pierwsze 2 -2,5 godziny miał chyba 2 okonie (wymiarowe więc punktowane), ale jakieś 1,5godziny przed końcem dołowił chyba z 5-6 sztuk w czasie 15-20 minut. Dodatkowo do jego siatki trafiły chyba 4 leszczyki, w tym jeden większy za około 600-800 punktów. Wiedząc, że może być ciężko z rybą ograniczyłem ilość zanęty jak i ilość jokersa, jednak i to niewystarczyło. Marek poszedł kilka kroków dalej - chyba jako jedyny z całej stawki zanęcił tyczkę wyłącznie kubkiem kilkoma, bardzo ubogimi kulkami. Mam nadzieję, że to dało mu sukces. Gdy weszły mu okonie, donęcał mocno ciętymi czerwonymi z odrobiną mocno smużącej glinki. Oczywiście, że próbowałem go naśladować, ale nic to nie dało. Po dwóch zawodników z lewej jak i prawej strony od Marka skończyło zawody na 0 - łowił tylko on i "cokolwiek" końcówka podsektora.

Ten weekend zakończył tegoroczny sezon, który z czasem był coraz słabszy w moim wykonaniu. Kompletna klapa w PLWS (zresztą już nie po raz pierwszy!) i odległe, 40 miejsce w klasyfikacji rocznej Grand Prix Okręgu PZW Lublin. Niby startowało w całym cyklu 103 osoby, ale wiadomo, że na poszczególnych zawodach startowało ich jakieś 40 osób mniej. Jeszcze gdyby to była końcówka trzeciej "10" to można by przyjąć ten rezultat, ale miejsce 40 nie jest satysfakcjonujące i nie zmienia tu nic moja nieobecność w 2 turach - w cyklu liczyło się 8 najlepszych wyników z 11 tur.

Koniec sezonu się kończy... prawie. Może jeszcze uda się wyskoczyć raz z tyczką, poszukać płotek na bardzo wolnej, małej, ale głębokiej rzeczce no i wielkimi krokami zbliżają się wyjątkowe zawody Takaryba Match Cup - zawody, gdzie można łowić tylko odegłościówką. Planowana data tych zawodów to 22 października, może jeszcze nie będzie za późno aby "coś" połowić no i może będzie czas aby wziąć udział w tych zawodach... To się okaże.

Zdjęcia z ostatnich zawodów GPO

Klasyfikacja roczna Grand Prix Okręgu PZW Lublin


czwartek, 7 września 2017

Kolejne 3 tury z tęgim laniem na Wiśle

Za nami kolejne 3 tury Spławikowego GP Okręgu. Tym razem sobota-niedziela na Wiśle oraz tydzień później ponownie na Dratowie. Całkowita porażka na rzece oraz średni wynik na Dratowie spowodował, że o dobrym wyniku w klasyfikacji rocznej cyklu mogę zapomnieć.
Moja pierwsza w życiu certa

Opaska w Wólce Profeckiej na obrzeżach Puław
Na Wiśle nie łowiłem już chyba... 4 lata. Ten ostatni raz wypadł średnio, pierwszego dnia 2 sektorowa (z wynikiem około 2 400pkt, a druga tura znacznie gorzej, chyba 2 czy 3 miejsce od końca w sektorze). Od tamtego czasu jeśli chodzi o rzekę to styczność miałem jedynie z Bugiem, Wieprzem, bądź (w końcu też rzeka - rzeczka?) Bystrzycą. 
Pierwszego dnia zepsułem sobie stanowisko przez... gruntowanie. Otóż pod koniec spływu gruntomierz "żabka" utknął między kamieniami, a że zaczepiłem go na ostatniej śrucinie zestawu przy "wyrywaniu" z wody stało się najgorsze - pękła guma ;-) Przez pierwsze minuty zawodów nie było źle, jednak już po kilkunastu minutach... niemal co 2 przepłynięcie zahaczałem o ten "zakotwiczony" zestaw co skutkowało "rwaniem" przyponu. Oczywiście można było kończyć przepłynięcie wcześniej, ale właśnie w tamtych okolicach miałem ryby (których też zresztą było chyba z 5 czy 7 sztuk). Ostatecznie trochę ponad 1 200 punktów i ostatnie miejsce w 8 osobowym podsektorze. 
Drugiego dnia było nieco lepiej pod względem miejsca, chociaż gorzej jeśli chodzi o wynik wagowy. W mojej okolicy prawie zupełnie nic się nie działo. Siedzący po mojej lewej ręce (pierwszy podsektor) Bogdan Wąsik, bardzo dobrze znający to łowisko,  miał ciut gorszy wynik, a w sobotę był zwycięzcą swojego podsektora! Mój wynik 695 punktów w dużej mierze opierał się na... cercie, którą złowiłem w jakiejś 20 minucie zawodów. Gdzieś pod koniec dołowiłem jeszcze małego krąpika o to wszystko jeśli chodzi o tyczkę. Gdy minęła 3 godzina zawodów zacząłem łowić drobne uklejki pod nogami, których złowiłem jakieś 40 sztuk. Ogólnie fatalnie, a dodać należy do tego fakt, który mnie zaskoczył i rozłożył na łopatki. Wielu zawodników łowiło spławikami z zakresu 30-40 gram, niestety ja swoją największą "25tkę" skutecznie zakotwiczyłem w sobotę, a łowienie 20 i 18 gramowymi liściami przypominały dość szybką przepływankę - wydaje mi się, że nie za bardzo to rybom odpowiadało. 
Na jedną turę miałem 3 paczki zanęty rzecznej SARS oraz 4 paczki gliny rzecznej Eco-System (drugiego dnia 2 paczki zanęty). Z robaków to 0,5L joka na dwa dni, tyle samo topionej pinki i białego. Ogólnie kiepsko, trudno było podjąć jakąkolwiek walkę. Cztery lata temu łowiłem zestawami 15 i 7 gram, gdzie niemal całe zawody przełowiłem 7... z dość spokojnym przypłynięciem, a poziom wody wydaje mi się, że był podobny. Prawdopodobnie na Wiśle będę jeszcze miał jedne zawody we wrześniu - zobaczymy czy uda mi się zmazać plamę z tych zawodów. Większe gramatury spławików już są zakupione i powiązane ;-)

Tydzień później, w niedzielę, odbyła się 9 tura cyklu, ponownie na Dratowie. Głównie nastawiłem się na łowienie odległościówką, jednak wiadomo, tyczki nie należy zupełnie odrzucać. Początek zawodów i... są brania na 13 metrze. Lekkie zaskoczenie. Nie często, ale regularnie co kilka minut zawodnicy holują... drobne karasie (przynajmniej w moim rejonie). To już duże zaskoczenie! Karasie na pół dłoni, tego nikt się nie spodziewał! Ryby jednak z biegiem trwania zawodów zamiast się rozkręcać jakby gdzieś... zniknęły. Gdzieniegdzie pojawiały się drobne leszczyki, coraz więcej osób łowiło dalej od brzegu. Ja też chwyciłem za matcha. Przez jakieś 20 minut nie miałem brania, ale miałem jeszcze 2 godziny, a w siatce coś tam pływało - zera nie będzie ;-) Wtedy nastąpiło branie, zacinam i JEEEEEST! Całkiem fajna ryba, po wyholowaniu w siatce ląduje leszcz za około nie więcej niż 800 punktów. Mija kilka minut i bardzo szybko odławiam 4 drobne leszczyki, brania następowały dosłownie kilkadziesiąt sekund po ustawieniu się zestawu. Kolejny rzut i.... znowu czuję spory opór. Jest nieźle, jeszcze ponad godzina do końca a ja holuję konkretną rybę, która trzyma się dna. Długo trzyma mnie w napięciu, bo nie wiem co to jest, powoli podnoszę rybę do góry i... i... tuż przed podebraniem spore rozczarowanie. To tylko sum, tylko, bo punkty za wagę byłyby fajne, jednak jego długość to 40 kilka centymetrów - do wymiaru sporo brakuje :-( Po tym zdarzeniu nastała cisza. Odłowiłem jeszcze może 2-3 drobne leszczyki i tyle. Podejrzewam, że ten sumik rozgonił mi całe towarzystwo i rozwalił stołówkę, a ryb nie udało się zaprosić po raz kolejny donęcaniem. Po raz trzeci z rzędu (pierwszy raz w zawodach) jestem zadowolony ze swojego łowienia odległosciówką. Jedno splątanie, które w mgnieniu oka rozplątałem, dobrze rzucanie, niestety tym razem gorzej ze strzelaniem procą. Nęcenie wstępne miernie, donęcanie tak sobie. Szkoda. Może było by ciut lepiej, gdyby udało się zanęcić mniejszy obszar łowiska. Ostatecznie zajmują 5 miejsce w 9 osobowym podsektorze. Tym razem do kotła poszedł 1 kg zanęty Wonder Black Champion Feed, a gliny to prawdziwy miks ;-) Użyłem 2 paczek rozpraszającej, 1,5paczki ziemi, 1 argille i 1 wiążącą. W sumie miałem 4 różne mieszanki glin, pod tyczkę na nęcenie wstępne kule na bazie rozpraszającej, do tego położyłem około 7-8 kulek kubkiem mieszanki wiążąca+ziemia. Do donęcania głównie argilla z dodatkiem ziemi, a do odległościówki wszystkiego po trochu ;-) 
Podobnie jak w przypadku Wisły, prawdopodobnie na Dratowie też pojawię się jeszcze raz w połowie września. Przewiduję, że również odległościówka może odegrać główną rolę.

Zobaczymy, czy uda mi się poprawić wyniki sierpniowe, bo już jednak bez względu na wynik, chciałbym wiedzieć, że po prostu łowiłem dobrze.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Wakacyjna odległościówka

Jak co roku podczas urlopu zabieram ze sobą odległościówkę i "szlifuję" tą metodę łowienia. Plusem jest także to, że można się także ograniczyć sprzętowo nic nie tracąc na efektywności treningu. Wędka, spławiki, przypony, wypychacz, wiaderko, miska i coś na czym można siąść. Czy potrzebujemy czegoś więcej? 

Moim pierwszym łowiskiem było jeziorko Lipieniec. Małe, z porządnie zarośniętymi brzegami, raczej bez wędkarzy. Co mnie tam ciągnie? Płotki ;-) Celem są te większe od dłoni, których jednak nie ma za wiele. Na miejscu byłem tuż po 5, jednak nie musiałem się śpieszyć. Mgła nad wodą uniemożliwiała gruntowanie. 

Po szybkim rozłożeniu sprzętu mogłem spokojnie zająć się przygotowaniem zanęty, którą stanowiła 1 paczka Grand Roach SARS wraz z 1 paczką ziemi torfowej i po pół paczki wiążącej oraz somme - oczywiście Vimba. Do tego dodałem trochę topionej pinki. 





Po połączeniu postanowiłem ulepić 8 kul, które po wpadnięciu do wody od razy zaczną się rozsypywać. Do reszty mieszanki dodałem więcej wody, aby uzyskać pożądaną spoistość. Głębokość wynosiła około 4 metrów więc kule musiały dotrzeć do dna w całości by tam się rozsypywać. Łowiłem na odległości około 28 metra, bliżej zdecydowanie nie ma sensu, gdyż pojawia się "zielony dywan" uniemożliwiający skuteczne łowienie.


Dodatkowo z doświadczenia wiem, że mniej więcej dopiero od tej odległości można spodziewać się większych płotek. Tuż po zanęceniu... miłe zaskoczenie. Nie minęła minuta, jak antena spławika zasygnalizowała pierwsze branie. I tak właściwie wyglądało całe łowienie! Zarzucenie zestawu, zwinięcie w pole nęcenia/łowienia i wystarczyło od kilku do kilkudziesięciu sekund, aby zaciąć kolejną płotkę. 

Niestety, rozmiar rybek nie powalał na kolana, cały czas brały maluchy bez względu na to co się znajdowało na haczyku, czy też gdzie znajdował się haczyk. Całe szczęście, sam widok łowiska potrafił wszystko wynagrodzić!
Po złowieniu 20 rybek postanowiłem zmienić taktykę donęcania. Wydawało mi się, że dalsze donęcanie 2-3 kulkami co 2-3 ryby nie przyniesie mi tego na co czekam. Postanowiłem donęcić serią kul, zostawiając sobie na "w razie co" prawdziwe resztki. Założyłem sobie, że nie będę przeszkadzał rybom w goszczeniu się na stołówce i że może właśnie to zachęci te większe w okolice mojego haczyka. Właściwie dużo się nie zmieniło, może co 3 rybka miała jakby co kilka centymetrów więcej, lecz nadal nie było to na co czekałem. Brania nadal błyskawiczne, jeszcze nigdy nie miałem tu takiego tempa! I to żadnych przestojów! Może pod wodą rozeszła się wieść, że łowię bez siatki z natychmiastowym wypuszczeniem ryby, więc ryby ochoczo wybierały się na "wycieczkę" ? :-) Ryba numer 32 i już po zacięciu wiem, że to nie jest maluch! W końcu płoć dłuższa od dłoni! Dziwne, ale to chyba nie jest ten rocznik na który czekam, przez rok rybki by nic nie urosły?

Niestety, jeśli miałbym zaliczyć ją do tych większych, to była to jedyna tego dnia. Końcówkę łowienia zakładam na haczyk połowę czerwonego robaczka z grubym czerwonym. Brania rzadsze, lecz nadal
drobnica.

Łowiłem na spławik Vimba VO-14 10gr, zamontowany przelotowo. Na żyłce 2 gramy w 5 śrucinach jako obciążenie główne, a jako obciążenie sygnalizacyjne 4 śruciny nr 6 (czyli około 0,1gr każda). Antena tubowa z drobną przeróbką - wyciąłem z jednego boku szczelinę niemal przez całą długość anteny. Drugi raz z rzędu zero splątań, ale tutaj pomagał wiatr, którego... na tym łowisku raczej nie ma, gdyż całe jeziorko jest zarośnięte drzewami. No może jakby był wiatr w plecy to można by to odczuć, ale takiego tym razem nie było ;-)

Na początku był trochę problem z precyzją nęcenia gdyż... zapomniałem wziąć procy! Dzień wcześniej przeszedłem się po 3 sklepach wędkarskich w okolicy i w końcu wybór padł na jakiś model Jaxona za 20kilka złotych. W sumie proca spisała się nieźle, jednak nie wróżę jej zbyt długiej kariery ;-) Proce Drennana są jednak zdecydowanie lepsze. Także do listy z początku wpisu należy koniecznie dopisać do sprzętu: PROCA ;-)


Podsumowując: 40 rybek w zawrotnym jak na to łowisko tempie, bardzo fajny trening. Tak jeszcze tutaj nie miałem. Idealnie dopasowana mieszanka zanętowa czy może "ten dzień"?

Drugiego dnia postanowiłem zmienić łowisko, tym razem zameldowałem się nad jeziorem Glinki. Mieszanka glin identyczna, a zanęta to tym razem Lin/Karaś SARS. Celem łowienia są leszczyki większe od dłoni. Proszę się nie sugerować nazwą zanęty, po prostu jej barwa (ciemny brąz), aromat (czekolada + jakieś zioła) oraz praca (drobna zanęta się obsypuje tworząc dywan, brak cząstek pracujących w pionie czy tworzących obłok) pasują mi do zwabienia ryb jakim są leszczyki. Niestety, nieco zmieniła się pogoda, jest duży wiatr i po godzinie łowienia zmieniam spławik na 16gr. 

Teraz zarzuca się dużo wygodniej i precyzyjniej. Co mnie cieszy - po raz kolejny nie mam splątań. Jeśli zestaw sprawdzi się na najbliższych zawodach (dochodzi troszkę więcej nerwów) to będzie to koniec poszukiwań odpowiedniego doboru rozkładu obciążenia. Co mnie martwi? Po raz kolejny Glinki mnie rozczarowują. Holowanie leszczyków i krąpi mniejszych niż dłoń sprawia zdecydowanie mniej radości niż nieco mniejszych, szalejących płoteczek. Dodatkowo i ryb też jest zdecydowanie mniej.

Wypad wakacyjny udany pod względem technicznym, czyli niezłe nęcenie (biorąc pod uwagę nową procę, z której nie zamierzam korzystać), dobre zarzucanie (celne) no i brak splątań zestawu. Niestety, zdecydowanie gorzej z rybami a raczej ich wielkością. Zobaczymy, może uda się jeszcze tutaj (w okolicy?) połowić w połowie bądź pod koniec września, kusi mnie największe z okolicznych jezior, czyli Białe, no i jeszcze mam na oku małą rzeczkę, dość głęboką z bardzo wolnym, leniwym uciągiem... Zobaczymy co z tego wyjdzie.

wtorek, 15 sierpnia 2017

Odległościówka na Nieliszu - 2 tura PLWS

16 lipca odbyła się 2 tura Polskiej Ligi Wędkarstwa Spławikowego województwa lubelskiego. Tym razem zawitałem do Okręgu PZW Zamość nad tamtejszy zalew znajdujący się w miejscowości Nielisz. Jest to zbiornik słynny z dużej populacji leszcza, gdzie podczas corocznych zawodów gruntowych najlepsi zawodnicy przekraczają wynik 100kg w ciągu 24 godzin. Po krótkim wywiadzie (nigdy tam nie łowiłem) zdecydowałem się wziąć jedynie odległościówkę. Samo łowienie było czystą przyjemnością. Zero splątań, w końcu w miarę celne nęcenie, troszkę gorzej z zarzucaniem... Mógł przeszkadzać dość spory, boczny wiatr, ale i z takimi rzeczami trzeba sobie radzić.
Ryby niestety tego dnia nie brały za dobrze. Przez pierwsze 2 godziny miałem w siatce około 10 jazgarzy i uklejek, co i tak było wynikiem niezłym! Wtedy właśnie, siedzący po mojej lewej ręce Marcin Będziejewski (również łowiący wyłącznie odległościówką) łowi pierwszego leszcza, a jakieś 15 minut później kolejnego. Czyli jednak są, ale czemu nie u mnie? Po chwili jednak i ja zacinam pierwszego leszcza! Spokojny hol i jest, całkiem niezły, myślę że około 800 gram.


Potem kolejnych znowu kilka uklejek aż... trafia się fajna płotka, około 20cm. Mniej więcej godzinę przed końcem zacinam kolejnego leszcza, niestety jakieś 10 metrów przed brzegiem daje nurka w pobliskie zielsko i już nie mam szans go wyholować, po 2-3 minutach zrywam go. W ostatnich 10 minutach łowię szybkie 3 płotki. Ostatecznie zajmuję tylko 5 miejsce na 6 zawodników w sektorze. Tak czy inaczej, nie patrząc na wynik, łowisko piękne i idealne do łowienia odległościówką. Szkoda, że rybki nie chciały lepiej współpracować. Następnym razem na pewno pójdzie mi lepiej, kilka podpowiedzi dał mi zwycięzca tych zawodów Marcin Będziejewski, który okazał się najlepszy tego dnia z wynikiem 4 825 punktów.












Do kotła trafiły 2 paczki gliny wiążącej, pół paczki jasnej smużącej i 1 argilla - wszystko Vimba. Do tego 1 paczka zanęty Grand Bream SARS. Garść topionej pinki, gazeta joka i czerwony robak w kulach do donęcania. Tym razem łowiłem spławikiem Cralusso Black Eagle.

Wyniki 2 tury PLWS Lubelskie:

Rekord zer na Dratowie!

Sławek Staroń - zwycięzca mojego podsektora
i całej 1 tury zawodów
W dniach 8-9 lipca odbyły się kolejne tury Spławikowego Grand Prix Okręgu PZW Lublin. Tym razem mogłem wystartować tylko w sobotę, podczas której padł nowy, niechlubny rekord. Na 67 startujących seniorów aż 50 nie złowiło żadnej ryby zaliczając zero! Do tej pory "zerowy rekord" Dratowa podczas podobnych zawodów wynosił chyba 17, ale liczba 50 zostanie już chyba na zawsze. Jazgarz czy ukleja również skutecznie unikały haczyków zawodników, a były przypadki, gdzie 1 rybą wygrywano podsektor!
Wylosowałem podsektor C2 - teoretycznie najlepszy i tak też było tego dnia. W tym sektorze złowiono najwięcej ryb, a punktowało 5 z 11 zawodników. Mi przypadło 5 miejsce, na które złożyły się 2 ryby (ukleja i wzdręga) o wadze 105 gram ;-) Ukleje złowiłem około 1,5h przed końcem zawodów i w tamtym momencie miałem 2 miejsce, gdyż jako 2 złowiłem jakąkolwiek rybę. Prowadził Grzesiek Banucha, który gdzieś na początku 2 godziny łowienia złowił kolucha ;-) Uklejka była porządnie "wymodlona", pod tyczką zupełnie nic się nie działo, pod odległościówką również. Nikt nic nie miał, istniała szansa dobrego zapunktowania przy przechytrzeniu czegokolwiek co pływa i nadaje się do wrzucenia do siatki. Zacząłem łowić samym 3 elementowym topem, odrobinę nęcąc obłokiem z zanęty. Nie ja jako pierwszy próbowałem "dorwać" rybkę spod nóg, ale mi jako pierwszemu się to udało. Po kilkunastu minutach taki sam "wyczyn" powtórzyli siedzący po mojej lewej ręce Paweł Hondra oraz Bartek Sobolewski. Jakieś 40 minut przed końcem zawodów dołowiłem wymiarową wzdręgę - rybę raczej niespotykaną na Dratowie ;-) W tym też czasie swoje show zaczął Sławek Staroń. W ostatniej godzinie złowił 4 ryby z odległościówki, które dały mu jakieś 1800 punktów. Mając "jakieś" punkty postanowiłem do końca zawodów poszukać leszczyka właśnie dalej od brzegu. To co nie udało się mi, udało się Bartkowi jakieś 10 minut przed końcem zawodów. I ten "bonusowy" leszczyk dał mu 2 miejsce w podsektorze. 
Do kotła poszedł ten sam towar co w poprzednich zawodach na Dratowie, zmieniłem jednak spławiki. Łowiłem na Colimc Queen - moim zdaniem idealny spławik na Dratów oraz jeden V26C Vimby. W niedzielę podczas mojej nieobecności ryby w końcu się pojawiły, padły nawet wyniki po kilkanaście kilo oraz dwa ponad 20kg. 

Poniżej w linku znajdziecie relację z zawodów, wyniki, wywiady oraz zdjęcia:


piątek, 14 lipca 2017

Sroga lekcja na "dzikim wschodzie"

24 czerwca odbyła się 1 tura Polskiej Ligi Wędkarstwa Spławikowego województwa lubelskiego. Po raz drugi rok z rzędu spotkaliśmy się nad "dziką rzeką" - przygranicznym Bugu. W miejscowości Dorohusk są znakomite warunki do rozgrywania zawodów, nawet na 40-50 osób. Jeśli trzeba więcej, to kolejne sektory można zrobić kilka kilometrów z biegiem rzeki, w miejscowości Okopy. Oczywiście, aby rozegrać zawody potrzebne jest odpowiednie przygotowanie terenu, a więc wykoszenie stanowisk, dojść oraz dojazdu. Trzeba przyznać, że Rafał Guzowski wraz z kołem PZW Dorohusk spisali się znakomicie.

Dzika rzeka, ale stanowisko miałem przygotowane idealnie
Tradycyjnie... nie byłem na treningu ;-) Także pozostało mi jedynie rozpoznanie telefoniczne, z którego trzeba było być przygotowanym na wyniki w granicach 2-4kg głównie na drobnym krąpiku (dłoniak), ukleja nie bierze i czasami zdarza się duży lecho. Co innego trening, co innego zawody. Losowanie mi sprzyjało, stanowisko B12 kończyło sektor. Co ciekawe, było to chyba jedyne stanowisko "wyizolowane", czyli z lewej miałem dużą przerwę między sektorami, a z prawej ze względu na gorsze, wyłączone stanowiska, około 2-3 stanowisk przerwy. Szybko postanowiłem, że ten dar od losu wykorzystam i pójdę na całość dając dość bogato jak na rybostan "na wstępniaka".

Moje kule na wstępne nęcenie... Chyba jednak "za bogato"
Zawartość kotła to: 2kg zanęty Sars Krąp, 1kg zanęty Sars Rzeka, 6kg gliny wiążącej Vimba, 2kg gliny somme Vimba, trochę glinki smużącej (minerał płociowy) Górka oraz niecałe 2kg mieszanki uklejowej (papka). Do tego sporo bułki fluo w kolorze zółtym i czerwonym. Ćwiartka joka, 400ml pinki i 200ml grubego barwionego. Łowiłem skrzydłem Vimba 6 gr oraz 11,5gr, z czego niemal 75% czasu tym mniejszym spławikiem, który pozwalał na delikatne spowolnienie spływu.
Drugi brzeg jeszcze bardziej dziki ;-)
Pierwsze 30-40 minut były dobre, branie następowało w co 2-3 przepłynięciu, a w siatce meldowały się na zmianę mini-krąpiki oraz uklejki. Niestety, po tym niezłym początku nastąpiło wielkie NIC. Woda po prostu zamarła i nic nie potrafiło tego zmienić. Jeszcze godzinę przed końcem zawodów złowiłem 5 rybek w kolejnych 5 przepłynięciach i... na tym się skończyło. Wynik biorąc pod uwagę wylosowane stanowisko bardzo rozczarowujące... jedynie 510 gram! Siedzący na B11 Marcin Będziejewski osiągnął wynik 4740 (wygrał sektor), a zrobienie 2kg dałoby mi 3 miejsce. I te 2kg na pewno było do wyjęcia z tego stanowiska (a i pewnie więcej).
3 topy + kubek + jedna uklejówka. Więcej nie trzeba
Po rozmowie z kolegami, którym poszło znacznie lepiej (dwie 2 sektorowe - w sumie moja drużyna zajęła 2 miejsce i można powiedzieć, że nie wygrała przeze mnie) trzeba było bardziej "chmurzyć" a mniej karmić. Kilogram zanęty, ćwiartka zanęty, garść pinki... Znacznie mniej, ale w taki sposób łowili niemal przez całe zawody (drobiazg, ale zawsze punkty). W ostatnich latach trochę zaniedbałem rzeczne łowienie, koniecznie będę musiał nad tym popracować (będzie czas?)
Widok w prawo...
Kolejna tura na słynnym zbiorniku okręgu zamojskiego - Nielisz. Dlaczego słynny? Od wielu lat rozgrywany jest tam Maraton Wędkarski metodą gruntową, gdzie najlepsi w ciągu 24h uzyskują wyniki ponad 100kg leszczy!!! Kolejnym ciekawym punktem tego łowiska jest to, że należy tam łowić odległościówką, aby myśleć o w miarę dobrym wyniku nie mówiąc już o zwycięstwie. Oprócz jesiennych zawodów "Taka Ryba Match Cup" to właściwie jedyna okazja, gdzie będę mógł w zawodach sprawdzić swoje umiejętności w łowieniu z wagglerem. Niestety, ostatnio zauważyłem u siebie wzrost pewności i dobrego samopoczucia w posługiwaniu się tą metodą. Dlaczego niestety? Bo w parze z tym idzie gorsza jakość... A to źle dobrany zestaw, a to zaplątania, niecelne zarzucanie no i moja ostatnia największa zmora... celność nęcenia procą. Zobaczymy jak to wyjdzie ;-)

Wyniki 1 tury PLWS:
http://wedkarstwo-lublin.pl/wp-content/uploads/2017/06/WynikiDorohusk24.06.17.pdf
... i widok w lewo



czwartek, 15 czerwca 2017

Powrót Dratowa

Efekt mojego "dłubania"
Po kilku latach przerwy (remont zbiornika i przerwa w startach) powróciłem na Dratów. Niegdyś łowisko flagowe Okręgu PZW Lublin, a dziś... trudno powiedzieć. Dwa lata remontu wału oznaczały całkowity zakaz nie tylko zawodów, ale i w ogóle wędkowania na zbiorniku. Ostatni raz na zawodach tutaj byłem w 2013 roku podczas GP Okręgu, w pierwszej turze byłem chyba 2 w sektorze, natomiast w drugiej 2 czy 3... od końca ;-)

Po tych latach przerwy można powiedzieć, że charakter łowiska się nie zmienił. Jest tylko płycej, znacznie płycej, na większości stanowisk jest 1-1,3 metra pod tyczką. No ale może w przyszłości podniosą jeszcze trochę poziom wody. Treningi na Dratowie są podobne do tych sprzed remontu, jak się okazało - zawdy również. Na treningach często łowi się po minimum 10kg ładnych leszczy, podczas gdy na zawodach często łowią skrajne stanowiska, leszcze wchodzą przeważnie pod koniec tury, a często trzeba dłubać "cokolwiek", Oczywiście zdarzają się też zawody, gdzie ryba ładnie żeruje i średnia wyników to 5-6kg, gdzie najlepsi łowią po kilkanaście kilogramów.

W pierwszą niedzielę czerwca rozegrano na Dratowie 4 turą Spławikowych GP Okręgu. Los przydzielił mi niezły podsektor, stanowisko nr14, a więc trzecie od lewego skraju. Jak się okazało później po wynikach, warto było wylosować drugą stronę podsektora ;-) Pierwsze trzy godziny zawodów to wyczekiwanie i dłubanie, jak już wspomniałem "czegokolwiek". W sumie złożyło się u mnie 2 ukleje i 10 jazgarzy. Jednak kluczem na Dratowie są leszcze, a łowi się sztuki przeważnie od pół kilo w górę. Gdy zaczęła się ostatnia godzina sąsiedzi zaczęli mieć brania leszczowe, to był dla mnie sygnał, że pora ustawić się pod te ryby. W sumie miałem 6 zaciętych brań, niestety 2 leszcze mi spadły. Ostatecznie moja waga wskazała 2 225pkt - pozwoliło to na pokonanie boków, jednak i tak dało odległe miejsce (8 na 11). Co ciekawe, od miejsca 6 w dół była "moja" część podsektora, czyli od lewej strony do środka. Po złowieniu kilku jazgarzy próbowałem łowić odległościówką, jednak bez efektów. Również inni zawodnicy nie mieli nic ciekawego - owszem, zdarzały się jazgarze, ale to było też pod tyczką. Kolejna sprawa, że tego dnia "ciągnęło" niesamowicie i po 2-3 minutach nasz spławik docierał do skraju stanowiska.

Podsumowując... Mieszane uczucia, zawsze można było "wycisnąć" więcej, także oceniłbym siebie na 3 z minusem. Popełniłem też 2-3 błędy, które będę mógł niebawem naprawić - kolejne tury GPO odbędą się ponownie na Dratowie w drugi weekend lipca (tym razem będą to zawody dwudniowe). Miała być Bychawa, jednak na zawody jeździ nadal tyle osób, że zaczyna po prostu brakować pojemnych łowisk. Po 4 turach powoli osuwam się dół tabeli rocznej - 27 miejsce na 89 sklasyfikowanych. Do czołowej "15" strata 4 punktów, niby nie dużo, jednak ścisk jest taki, że... Te zawody oraz MO kadetów, juniorów, młodzieży i kobiet, które odbyły się tydzień później dały mi jakieś wnioski, zobaczymy czy prawidłowe już niebawem ;-)

Co wrzuciłem do kotłów:
1 kg zanęty Sars Grand Bream i 0,5kg Gros Garsons Sensasa, do tego trochę coprah melasy w proszku tej samej firmy. Jeśli chodzi o gliny to 2 paczki wiążącej, 1 paczka ziemi i 1 paczka somme - wszystko Vimba. Z robaków 100ml kastera, 0,4L jokersa, a do kulek z kubka dodatkowo czerwony krojony. Pinka i gruby robak trafiał wyłącznie na haczyk podpierany ochotką bądź kilkoma ochotkami.

A kolejne zawody już niebawem, 24 czerwca odbędzie się 1 tura Polskiej Ligi Wędkarstwa Spławikowego województwa lubelskiego. Miejscem zmagań będzie rzeka Bug w Dorohusku. Trzymajcie kciuki!



poniedziałek, 8 maja 2017

Super otwarcie i tragiczny koniec

Sobotni efekt łowienia
Znacie to powiedzenie: "ryby uczą pokory"? Też je znam, lecz zupełnie się z nim nie zgadzam.
Za mną drugie zawody cyklu Spławikowego GP Okręgu, ponownie na Z.Zemborzyckim lecz tym razem zawody składały się z dwóch tur. W sobotę podobnie jak na początku kwietnia losuję stanowisko (C2) blisko Łukasza Gałązki (C4), który na początku kwietnia siedząc obok mnie wygrał podsektor zdecydowanie (ja byłem 4). Tym razem można powiedzieć, że "lekcje zostały odrobione". Co prawda jeszcze tym razem Łukasz ponownie był lepszy, jednak ja zająłem miejsce 2, z którego jestem zadowolony. Łukasz miał 4530pkt, ja 3930 - 2,3 rybki i wynik byłby na styku ;-) Warto dodać, że moi sąsiedzi ze stanowiska nr1 i nr3 zajęli odpowiednio 8 i 12 miejsce w podsektorze (na 12 zawodników) z wagą 655gr i 135gr. Wszystkie ryby złowiłem tyczką. Śmiało mogę powiedzieć, że wykonałem dobrą robotę. Co dało mi satysfakcję? W porównaniu do zawodów z początku kwietnia potrafiłem "wygrubić" swoje ryby i jeśli chodzi o ich rozmiar to tym razem nie ustępowałem wielkością ryb Łukasza. Sobota była więc udana, a niedziela?
Zaczęło się od dość słabego losowania. Po raz kolejny sektor C, tym razem początek (ten słabszy) podsektora drugiego, czyli stanowisko C2-16. Zajęcie 10 miejsca na 11 zawodników było prawdziwą tragedią. Zawody kończę z dużym niedosytem i złością... na samego siebie. Nie zrzucałem winy na słabe losowanie (im dalej w prawą stronę tym moim zdaniem było lepiej), czy też na to, że ryby mnie przechytrzyły. Można powiedzieć, że sam sobie utarłem nosa - w moim odczuciu na tym stanowisku powinienem być 3-4 miejsca wyżej, co dałoby już odczucie "wybronienia się" z tej strefy podsektora. A zaczęło się całkiem nieźle (jak na ten odcinek brzegu), w około 20 minut miałem 3 rybki, małe, jednak dające jakieś punkty. Siedzący po prawej stronie Romek odławiał... płotki i dość szybko budował dobry wynik. Jak się później okazało - nieźle łowił przez pierwszą połowę zawodów, bo sam byłem zdziwiony tym, że tylko dwukrotnie przewyższał mnie wagą. Przez co przegrałem? Po raz kolejny - przez głowę. Z tego stanowiska powinienem łowić przez 3 godziny wyłącznie odległościówką. Właśnie takie łowienie dało mi 2 dość niezłe jak na warunki leszczyki, jednak ciągle wracałem do tyczki, gdzie ostatecznie miałem 5-6 mniejszych niż dłoń leszczyków i płotkę ciut większą od dłoni. Po raz kolejny powróciły błędy poprzednich 2 sezonów - trafna decyzja co do przystosowania się do panujących warunków. Sam nie wiem czemu tak mało zaufałem odległościówce, tym bardziej, że lubię tak łowić. Może za mało pewności w swój "warsztat"? Konieczne są kolejne odległościowe treningi, niestety być może dopiero podczas "urlopowego" łowienia.
Ostatecznie 920 punktów i duuuuuuuuży spadek w końcowej klasyfikacji zawodów na 32 miejsce wśród 72 startujących. Po 3 z 11 tur nie jest źle - 21 miejsce i kolejno 4,2,10 sektorowa. Z tym, że "10" będzie prawdopodobnie do odrzutu - liczyć się będzie 8 najlepszych wyników. Jednak nie jestem pewny w ilu jeszcze turach będę mógł wystartować, bo mogę mieć problemy aby wystartować w każdej turze.

Podczas 2 dni miałem identyczną zawartość kotłów, także opiszę tylko skład na 1 turę:
Zanęta: pół paczki Gros Gardons Sensas, pół paczki Grand Roach SARS, odrobine Epiceine SARS. Skład glin (wyłącznie Vimba) to 2kg wiążąca, 2kg ziemia torfowa, 4kg somme i 1/4 opakowania glinki smużącej bum-bum Górka. Z robactwa miałem 1,5 L joka na 2 dni, jednak 1/3 mi została. Głównie za sprawą niedzieli, gdzie joka poszło zdecydowanie mniej wiedząc, że wylosowałem niemal bezrybną część podsektora. W sobotę donęcając dodawałem kubkiem gliną z jokiem dodawałem kilkanaście luźno wrzuconych kasterów. Zarówno w sobotę jak i niedzielę w kulach rzucanych ręką znajdowały się zaledwie śladowe ilości jokersa, większe ilości podawałem za pomocą kubka. Ogólnie - żadnych cudów. Uważam, że na Z.Zemborzyckim obowiązuje pewien standard jeśli chodzi o dobór mieszanki zanętowej i większość osób szykuje w kotłach mniej więcej to samo.

Koniecznie muszę dodać, że całe zawody wśród seniorów wygrywa Paweł Hondra - kolega z klubu, a nasza drużyna Sars Haczyk zarówno w sobotę jak i niedzielę zajmuje miejsce 3. Fajnie, że po 3 turach nasza drużyna ciągle się liczy w drużynówce - 4 miejsce na 15 sklasyfikowanych drużyn. Paweł jest w ścisłej czołówce (2 miejsce), a Andrzej i Grzesiek "kręcą" się blisko miejsca 15 - ostatniego dającego prawo startu w MO bez konieczności kołowych/klubowych kwalifikacji.

Poniżej znajdziecie wyniki z zawodów oraz klasyfikację po 3 turach GPO:

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Niedosyt po pierwszej turze GPO

Łukasz Gałązka - zwycięzca zawodów
Pierwsza tura Spławikowego Grand Prix Okręgu za nami. Rekordowa liczba zawodników - 78, w tym 8 w kategorii junior/kobieta. Tak duża liczba osób wymusiła na organizatorach stworzenie podsektorów, także tym razem było aż 6 "1" do zgarnięcia, a nie 3 jak w poprzednich latach. Podsektory liczyły od 11 do 12 zawodników.
Wylosowałem sobie stanowisko nr 21 w podsektorze C2 - było to 3 stanowisko od końca zawodów. Oprócz tego, że daleko, bardzo daleko od samochodu to losowanie należałoby uznać za dobre. Zalew Zemborzycki o tej porze roku w czasie zawodów jest bardzo loteryjny, jest kilka dobrych odcinków brzegu, ale jest też kilka, gdzie zawodnicy kończą z maksymalnie kilkoma rybkami w siatce, jeśli nie kończą z zerem. 
Obok Łukasz Gałązka, który powraca do rywalizacji w naszym okręgu po 2 latach nieobecności, zawodnik z czołówki, mimo iż na codzień nie łowi na naszych łowiskach z prostego powodu - jest wędkarzem sąsiedniego okręgu (siedlecki o ile się nie mylę). Jak się później okazuje, Łukasz z wynikiem 12 370 pkt nie tylko wygrywa podsektor C2, ale i całe zawody.
Mój plan na ten dzień był następujący - nęcenie 3 linii, z tym że najbliżej brzegu (w zasięgu 5 metrowego bata) miało odbyć się już w trakcie trwania zawodów. W ciągu 10 minut zanęciłem tyczkę na 9 rur oraz odległościówkę w okolicach 28 metra. Pierwsze minuty pokazały, że będzie ciężko, a po jakichś 10 minutach pierwsza płotka wylądowała w podbieraku. Po kolejnych 10-15 minutach wymiarowy okoń. Przez kilka minut próbowałem łowić batem rzucając 3-4 małe kuleczki. Nic. Pora na odległościówkę. Również nic. W 3 czy 4 rzucie... zrywam zestaw!!! Niemożliwe... Jakiś błąd techniczny, za dużo siły i chyba nerwów. Spławik ląduje jakieś 15m od brzegu, po niecałej godzinie odbieram waglera od zawodnika z 4 stanowiska na lewo ode mnie (czyli odbyło się bez strat). Trzeba kombinować z tyczką, jest bida z nędzą, ale w takiej sytuacji jest każdy (bądź w jeszcze gorszej). Po około 1,5 - 2 godzinach (okazało się, że mój zegarek "wędkarski" przestał działać) od startu w siatce mam 7 ryb - 4 płotki, okonia, krąpia i leszczyka. Całkiem niezły rozrzut. W dodatku w ogóle ryb nie mogę sobie "ułożyć". Za każdym razem branie następuje w innych okolicznościach odnośnie ustawionego gruntu czy wyboru "mięsa" na haku. Dostaję wiadomość, że w całym podsektorze (przynajmniej po lewej stronie) nie jest wesoło, zawodnicy mają przeważnie 0-2 ryby. Łukasz ma 9 ryb. Jest dobrze! Jeśli tak będzie do końca to jest szansa na dobry wynik. Po chwili zauważam branie w kulach i kolejne. Szybko zmieniam na "tradycyjnie zalewowy" grunt, czyli jakieś 3 cm na dnie. Są ryby, ruszyło się, nie jest to szaleńcze tempo 20 ryb na godzinę (jak na to łowisko oczywiście), ale dobre 10-12 ryb. Po chwili zahaczam sporego leszcza, niestety po kilku sekundach schodzi z haka. Trudno. Wstawienie i... znowu??? Tym razem udaje się wyholować leszczyka za jakieś 200 punktów, okazuje się, że ryba jest podhaczona za płetwę. W najbliższych kilkunastu minutach spadają mi jeszcze 2 ryby, zmieniam hak na rozmiar nr16 - do końca zawodów nie mam już żadnego spadu. Idzie mi całkiem nieźle, Łukasz ma ryby ciut częściej i jakby większe... zarówno mój rywal z lewej strony jak i na zamykającym stanowisku łowią podobnie do mnie. Będzie dobrze. Mniej więcej 40 minut przed końcem na 7 złowionych ryb łowię 5 na pół dłoni - bardzo małe. Koniec zawodów, jestem zadowolony, waga i... i szybko dobry humor ucieka. Łukasz ma wagę 2 razy większą i zdecydowanie większe ryby. Na sztuki może było o kilka więcej, oceniam że miało około 40 ryb. Trudno, jest lepszy i trzeba to przyznać, znakomicie wyselekcjonował te większe. Jednak mój humor psuje co innego - okazuje się, że zarówno zawodnik siedzący po mojej lewej ręce jak i na zamykającym mają większe wyniki, a mianowicie ja 5 125 - 5 620 - 5 990. W dodatku zawodnicy Ci jak najbardziej byli w moim zasięgu i nie przewiduję, aby mieli szanse zakończyć sezon w czołowej "15", jeśli w ogóle wystartują w większości tur. Stanowisk lepszych nie mieli, także... porażka. Po pierwszej godzinie kolega z lewej miał 1 rybę. Przy ważeniu widać jednego, około 1kg leszcza, który zrobił różnicę. Ostatecznie zajmuję 4 miejsce w podsektorze co daje mi 19 miejsce na 70 seniorów. Można by powiedzieć, że nieźle, ale... ja nie jestem w ogóle zadowolony. W tych warunkach, na tym stanowisku, zadowolony bym był z miejsca 2-3. Oczywiście mogło być gorzej, ale to już by świadczyło o moim całkowitym zagubieniu na dobrym stanowisku. 
Jakieś wnioski mam, kilka drobnych zmian będzie zarówno w przygotowaniu jak i podczas samego łowienia, ponieważ tura nr2 i nr3 odbędzie się również na Z.Zemborzyckim pod koniec kwietnia. Czy zmiany będą skuteczne? Napiszę po zawodach.
Do kotłów wrzuciłem:
1kg zanęty Sensas Gros Gardons
1kg zanęty SARS Grand Roach
2 kg ziemi torfowej Vimba
2 kg wiążącej Vimba
2 kg argille Vimba
4 kg somme Vimba
z robactwa zużyłem 0,75 litra joka oraz odrobinę pinki.

Pod odległościówkę poszły 3 garści zanęty, paczka argilli i połowa wiążącej. Całość dość dobrze namoczone, tak dobrze, że po jednym ściśnięciu dłonią kulka była gotowa do wystrzelenia. Wrzuciłem tam 0,25L joka i garść pinki. We wstępnym nęceniu poszło około 22-24 kulek. Z mieszanki ziemi i sommy odsypałem 1/3, która była zaplanowana pod bata, jakbym trafił na stanowisko z rybami przy brzegu. Dodałem tam niemal tyle samo zanęty, odrobinę joka i garstkę pinki. Cała reszta miała pójść pod tyczkę we "wstępniaku" i na donęcanie. Pierwszy raz donęcałem około 30 minut od początku zawodów, głównie mieszanką cięższą skierowaną pod odległościówkę, gdy ryby pojawiły się w kulach, donęcałem już mieszanką główną.

29-30 kwietnia kolejne 2 tury ponownie na Z.Zemborzyckim. Zapowiada się podobna liczba zawodników, także pewnie znowu podsektory i... pewnie znowu liczyć się będzie losowanie. Jednak te zawody pokazały, że dobrzy zawodnicy nawet z bardzo słabych odcinków brzegu potrafią zrobić dobry wynik, a nawet wygrać swój podsektor - głównie posługując się odległościówką. Zobaczymy jak wyjdzie, będę chciał powalczyć o czołówkę, ale jak wyjdzie? Okaże się w ostatni weekend kwietnia.

Relacja z 1 tury GPO:





sobota, 15 kwietnia 2017

Ciężkie początki...

9 kwietnia pierwsze zawody na Zalewie Zemborzyckim, zawody które są jednocześnie pierwszą turą z zaplanowanych 11 cyklu Spławikowego Grand Prix Okręgu PZW Lublin. Po połączeniu 3 lig w jedną widać dużą mobilizację wśród zawodników, na starcie powinno być ponad 70 osób! Już dawno nie było zawodów z tak dużą frekwencją jeśli chodzi o GPO.

Grześka okoń - ozdoba treningu
Na 2 tygodnie przed zawodami pojawiłem się z Grześkiem (dwukrotny v-ce mistrz Okręgu juniorów oraz zwycięzca GPO 2015 tej samej kategorii) na Z.Zemborzyckim. Byliśmy o świcie, a nawet wcześniej ;-) I na pewno byliśmy pierwsi ;-) Cały brzeg do naszej dyspozycji, po krótkiej rozmowie zdecydowaliśmy się... zmienić miejscówkę na drugi brzeg zbiornika, po to, aby nie przeszkadzał nam dość mocno wiejący wiatr w twarz, który potęgował odczucie zimna. Grzesiek łowił tyczką, ja dodatkowo rozłożyłem odległościówkę. Bardziej chyba tylko po to, aby sprawdzić jak "lata" nowy wagler Vimba VO-14, potrenować zarzucanie i nęcenie procą po kilku miesiącach przerwy. Bo o łowieniu, tym skutecznym, raczej nie było mowy... Warunki pogodowe były dość ciężkie. Grzesiek w niecałe 2 godziny złowił około 20 ryb, głównie leszczyków, ale też ładnego, sporego okonia, który był "wisienką na torcie". U mnie poszło znacznie słabiej. 5 ryb, w tym 4 w ostatnich 15 minutach treningu. Ryby te złowiłem dopiero po ustawieniu się 15cm nad dnem - w innym przypadku łowienie uporczywie przerywały miękkie zaczepy (resztki roślinności dennej). Próbowałem obok, lewo, prawo, pół, a nawet metr bliżej, dalej, nadal tak samo. Jednak aż tak bardzo się tym nie martwiłem, bo założenie miałem jedno - rozruszać kości, pojeździć troszkę tyczką, "pokubkować", zarzucić kilka razy odległościówką i wystrzelić kule. A nawet większą uwagę zwracałem na przygotowanie stanowiska do łowienia - szybkie i sprawne (które oczywiście takie nie było).

moje stanowisko i MINIMUM sprzętu

Drugi trening przyszedł dość nieoczekiwanie ;-) I nawet nie był wstępnie planowany, ale gdy tylko nadarzyła się taka możliwość, to czemu nie skorzystać? Kilka dni później mogłem mocno "odchudzony sprzętowo" połowić odległościówką. Zakładam, że może się ona przydać na pierwszych zawodów, a brak tej wędki na podpórkach może się odbić na dalekim miejscu w sektorze. Tym razem zamiast waglera 10gr zastosowałem ten najcięższy z serii, a mianowicie 16gr. Po odkręceniu kilku talerzyków na żyłce zamontowałem obciążenie w granicach 3,2gr w postaci kulki i kilku śrucin.

Po lewej sama zanęta, po prawej sama glina
Jak zawsze łowiłem przelotowo, odległość to około 28 metrów od brzegu. Co trafiło do kotłów? Resztka joka z poprzedniego treningu (mrożonka), dosłownie garść pinki, dwie paczki gliny (somme + wiążąca), a zanętą była Grand Bream firmy SARS (cała paczka). Głębokość łowienia to około 4 metrów - także mieszankę porządnie namoczyłem, aby kule w całości dotarły do dna. Pierwsze zarzucenie i.... to chyba spotyka mnie po raz drugi w życiu - tzw. broda na kołowrotku, nie ma innego sposobu, trzeba pozbyć się niemal 30 metrowego odcinka żyłki i zestaw zbudować raz jeszcze. Z 16 gramowego spławika ściągam kilka talerzyków, zostawiam tylko 2, które dają około 1,5gr. Resztę dokładam w obciążeniu na żyłkę, a jest to 2 gramowa kulka, 4 śruciny nr4 oraz 3 śruciny nr6. Te trzy ostatnie śruciny stanowią u mnie tzw. obciążenie sygnalizujące brania - w zależności od potrzeby, mogę położyć jedną lub wszystkie na dnie, czy też rozłożyć równomiernie na żyłce.

Niestety, od 2-3 lat przeważnie takie ryby łowi się na Glinkach
Troszkę ponad 2 godziny łowienia i jedynie 6 rybek złowionych, w tym ukleja o długości dłoni. Kolejny trening zarzucania i nęcenia procą, bo ryba zupełnie nie chciała tego dnia współpracować. Łowienie nie należało do łatwych, zarówno uciąg jak i wiatr były w tym samym kierunku, co mimo prób kotwiczenia zestawu i tak powodowało jego powolny dryf. 

Może na najbliższych zawodach uda się połowić ryby ;-)

piątek, 24 marca 2017

Przechowywanie ochotki

Dużymi krokami zbliżają się pierwsze zawody. Z jeszcze większymi pierwsze łowienie tyczką od... ponad pół roku? ;-) Bo nie można to tego nazwać treningiem. W kwietniu będą zawody na Zalewie Zemborzyckim, uważam że jeśli chodzi o to łowisko to dość dobrze je znam, szczególnie jeśli chodzi o okres wiosenny. Aby coś sprawdzić, by miało to sens i przełożenie na zawody - należałoby to zrobić maksymalnie 2-3 dni przed samymi zawodami. Ale do zawodów 2 tygodnie, a ja jadę aby "zrzucić rdzę" ;-)
Oczywiście nawet podczas takiego łowienia można też kilka rzeczy sprawdzić, np. wstępny wybór modelu spławika. Zakładając tą samą gramaturę, ustawiając identycznie grunt i rozkład śrucin można sprawdzić jak dany spławik się zachowuje na tle innego. Jednak mój najbliższy trening ma na celu głównie jedno - przypomnieniu sobie jak wygląda łowienie ;-))

W związku z tym, że dokładnie nie wiedziałem którego dnia pojadę na trening, potrzebowałem przez dłuższy czas przetrzymać ochotkę hakową i zanętową (jokersa). W niedzielę (czas planowanego treningu) będzie to dokładnie 10 dni od momentu zakupu robaków. I w tym wpisie przedstawię Wam w jaki sposób ja przechowuję ochotkę hakową i jokersa.

HAKOWA
Delikatna przynęta, która potrzebuje uwagi i... doświadczenia z naszej strony. Obecnie przechowuję ją w domu wyłącznie w wodzie. Na szczęście mam swoją małą część lodówki ;-))) Staram się zachować temperaturę w granicach od 6 do 9 stopni. Na 0,25 L ochotki około litr wody w pojemniku mieszczącym niecałe 2L. Jeśli mam więcej ochotki - konieczne jest drugie pudełko, ochotka nie lubi tłoku. Jednak najbardziej nie lubi... martwych koleżanek ;-) Wodę zmieniam dwukrotnie w ciągu dnia - rano i wieczorem. Całą. Używam zwykłej kranówki. Czego jeszcze nie lubi smakołyk nr1 dla ryb? Zmiany temperatur. Dlatego woda, którą zamierzam podmienić leży zamknięta w butelce obok pojemnika z ochotką. Tym sposobem mam pewność, że podmieniając wodę, zachowuję tą samą temperaturę. A jak to dokładnie wygląda? Rano otwieram lodówkę, wyjmuję całą "moją" szufladkę, powoli wylewam zawartość pudełka na drobniutkie sitko, wlewam "nową" wodę z butelki do pojemnika, wkładam specjalne, kwadratowe sitko przez które powoli przechodzi ochotka, wrzucam z drobnego sitka ochotkę, zakładam pokrywkę. Do pustej litrowej butelki wlewam zimną wodę i wszystko wraca do lodówki. Czasami, w ciągu dnia przerzucam ponownie ochotkę na sitko do ochotki, ale bez podmiany wody. Podmiana jak już wspominałem wystarczy rano i wieczorem. I to wszystko. Uwierzcie, że ochotka jest w dobrej kondycji. Wiadomo, że wszystko zależy od tego jaki towar dostaniemy. Te robaki ze zdjęcia oceniam na dobre, przez te niecałe 10dni przy każdej podmianie wody na sitku pozostawało mniej więcej 3-7 padniętych sztuk. Całkiem nieźle, prawda? 




JOKERS
Tutaj sprawa jest już troszkę łatwiejsza. Nigdy nie przetrzymuję jokersa w lodówce - piwnica jest optymalna (no chyba, że ktoś ma piwnicę, w której zdecydowanie nie "czuć" niższej temperatury. Jokers w lodówce (przeważnie przenośnej z zamrożonymi wkładami) występuje u mnie wyłącznie podczas transportu na zawody i na samych zawodach. Ważne jest wstępne odczytanie kondycji jokersa. Zapach i ruchliwość już dużo nam mogą powiedzieć. Czasami warto go wrzucić do wiaderka z wodą. UWAGA! Przypominam, aby różnica temperatur nie była wyraźna, bo możemy tym dobić i tak słabego już robaka. Po płukaniu jokersa wylewamy go na bardzo drobne sitko, czekamy chwilę aż krople wody przestaną lecieć i ja wykładam go na ręcznik (ale nie papierowy). Po pewnym czasie ręcznik robi się wilgotny i wtedy można jokersa przerzucić na gazetę. Kiedyś używałem dużych podkładów higienicznych, obecnie powróciłem do ręcznika i gazety. Teraz wystarczy jokersa delikatnie przesypać pyłem (najlepiej podsuszonym) z ziemi bełchatowskiej. Takim samym pyłem przysypuję jokersa, gdy będzie on w piwnicy 2-3 dni, a jego kondycja jest co najmniej dobra. Zawiniętego w gazetę jokersa delikatnie spryskuję wodą, tak aby papier był delikatnie wilgotny (ale nie mokry). Co wieczór sprawdzam stan jokersa (jeśli kondycja jest gorsza, należy sprawdzać go 2-3 razy dziennie), rozwijam go i delikatnie mieszam. Następnie zawijam w gazetę i ponownie zwilżam gazetę. Gdy jokers ma być przechowany dłuższy czas potrzeba jest więcej ziemi. Przyjęło się już, że jedna gazeta przeważnie zawiera 0,5 L jokersa. Ja dzielę tą porcję na pół i wsypuję zdecydowanie więcej ziemi, prosto z paczki (już nie wysuszony pył). Ważne jest, aby jok był niemal zasypany ziemią, zawartość była pulchna, sucha (można delikatnie spryskać kropelkami wody bo wewnątrz nie może być też "sahara") i aby larwy nie były ze sobą połączone w grudki. Zawijam gazetę i spryskuję papier wodą. Wydaje się trudne? Banalnie proste i szybkie - 5 minut wystarcza. Co zrobić, by przed zawodami pozbyć się ziemi? Małe porcje przenosimy na najdrobniejsze sito i energicznie poruszamy nim, a to co zostanie przesypujemy do innego pojemnika/wiadra czy też na nową gazetę. Jeśli chcemy pozbyć się całkowicie jakiejkolwiek obecności ziemi - koniecznie będzie jeszcze dodatkowe płukanie jokersa (tak jak w przypadku zakupienia robaków o słabej kondycji). I jeszcze jedna uwaga - przy płukaniu warto zostawić robaki na jakieś 30 minut w wodzie. To doda im nieco wigoru. Stosuję ziemię firmy VIMBA - ale prawdopodobnie większość ziem bełchatowskich obecnych na rynku spełni swoją rolę.



A wy jak przetrzymujecie ochotkę i jokersa? Pamiętajcie, że odpowiednie przygotowanie ochotki i jokersa do zawodów to podstawa. Bez tego nasze szanse na dobry wynik od razu na starcie maleją do minimum.