sobota, 15 kwietnia 2017

Ciężkie początki...

9 kwietnia pierwsze zawody na Zalewie Zemborzyckim, zawody które są jednocześnie pierwszą turą z zaplanowanych 11 cyklu Spławikowego Grand Prix Okręgu PZW Lublin. Po połączeniu 3 lig w jedną widać dużą mobilizację wśród zawodników, na starcie powinno być ponad 70 osób! Już dawno nie było zawodów z tak dużą frekwencją jeśli chodzi o GPO.

Grześka okoń - ozdoba treningu
Na 2 tygodnie przed zawodami pojawiłem się z Grześkiem (dwukrotny v-ce mistrz Okręgu juniorów oraz zwycięzca GPO 2015 tej samej kategorii) na Z.Zemborzyckim. Byliśmy o świcie, a nawet wcześniej ;-) I na pewno byliśmy pierwsi ;-) Cały brzeg do naszej dyspozycji, po krótkiej rozmowie zdecydowaliśmy się... zmienić miejscówkę na drugi brzeg zbiornika, po to, aby nie przeszkadzał nam dość mocno wiejący wiatr w twarz, który potęgował odczucie zimna. Grzesiek łowił tyczką, ja dodatkowo rozłożyłem odległościówkę. Bardziej chyba tylko po to, aby sprawdzić jak "lata" nowy wagler Vimba VO-14, potrenować zarzucanie i nęcenie procą po kilku miesiącach przerwy. Bo o łowieniu, tym skutecznym, raczej nie było mowy... Warunki pogodowe były dość ciężkie. Grzesiek w niecałe 2 godziny złowił około 20 ryb, głównie leszczyków, ale też ładnego, sporego okonia, który był "wisienką na torcie". U mnie poszło znacznie słabiej. 5 ryb, w tym 4 w ostatnich 15 minutach treningu. Ryby te złowiłem dopiero po ustawieniu się 15cm nad dnem - w innym przypadku łowienie uporczywie przerywały miękkie zaczepy (resztki roślinności dennej). Próbowałem obok, lewo, prawo, pół, a nawet metr bliżej, dalej, nadal tak samo. Jednak aż tak bardzo się tym nie martwiłem, bo założenie miałem jedno - rozruszać kości, pojeździć troszkę tyczką, "pokubkować", zarzucić kilka razy odległościówką i wystrzelić kule. A nawet większą uwagę zwracałem na przygotowanie stanowiska do łowienia - szybkie i sprawne (które oczywiście takie nie było).

moje stanowisko i MINIMUM sprzętu

Drugi trening przyszedł dość nieoczekiwanie ;-) I nawet nie był wstępnie planowany, ale gdy tylko nadarzyła się taka możliwość, to czemu nie skorzystać? Kilka dni później mogłem mocno "odchudzony sprzętowo" połowić odległościówką. Zakładam, że może się ona przydać na pierwszych zawodów, a brak tej wędki na podpórkach może się odbić na dalekim miejscu w sektorze. Tym razem zamiast waglera 10gr zastosowałem ten najcięższy z serii, a mianowicie 16gr. Po odkręceniu kilku talerzyków na żyłce zamontowałem obciążenie w granicach 3,2gr w postaci kulki i kilku śrucin.

Po lewej sama zanęta, po prawej sama glina
Jak zawsze łowiłem przelotowo, odległość to około 28 metrów od brzegu. Co trafiło do kotłów? Resztka joka z poprzedniego treningu (mrożonka), dosłownie garść pinki, dwie paczki gliny (somme + wiążąca), a zanętą była Grand Bream firmy SARS (cała paczka). Głębokość łowienia to około 4 metrów - także mieszankę porządnie namoczyłem, aby kule w całości dotarły do dna. Pierwsze zarzucenie i.... to chyba spotyka mnie po raz drugi w życiu - tzw. broda na kołowrotku, nie ma innego sposobu, trzeba pozbyć się niemal 30 metrowego odcinka żyłki i zestaw zbudować raz jeszcze. Z 16 gramowego spławika ściągam kilka talerzyków, zostawiam tylko 2, które dają około 1,5gr. Resztę dokładam w obciążeniu na żyłkę, a jest to 2 gramowa kulka, 4 śruciny nr4 oraz 3 śruciny nr6. Te trzy ostatnie śruciny stanowią u mnie tzw. obciążenie sygnalizujące brania - w zależności od potrzeby, mogę położyć jedną lub wszystkie na dnie, czy też rozłożyć równomiernie na żyłce.

Niestety, od 2-3 lat przeważnie takie ryby łowi się na Glinkach
Troszkę ponad 2 godziny łowienia i jedynie 6 rybek złowionych, w tym ukleja o długości dłoni. Kolejny trening zarzucania i nęcenia procą, bo ryba zupełnie nie chciała tego dnia współpracować. Łowienie nie należało do łatwych, zarówno uciąg jak i wiatr były w tym samym kierunku, co mimo prób kotwiczenia zestawu i tak powodowało jego powolny dryf. 

Może na najbliższych zawodach uda się połowić ryby ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz