wtorek, 20 sierpnia 2019

Wakacyjne łowy

Tym razem bardziej będzie to foto-relacja niż opis wędkowania. A powód jest prosty - jak można pisać o wędkarstwie, jeśli nie ma tam ryb?
Zawsze z wielkimi nadziejami czekam na urlop. Od kilku lat większość tego czasu spędzam we Włodawie, gdzie są olbrzymie możliwości zróżnicowanego wędkowania. Tym razem postawiłem na rzeczną tyczkę oraz jeziorowego feedera. Po raz pierwszy od kilku lat pozostawiłem w domu odległościówkę, metodę, która chyba daje mi najwięcej frajdy.
Pierwszy wyjazd z wędką to feeder i jezioro Glinki - jest to typowe łowisko treningowe pod odległościówkę, gdzie można potrenować głównie technikę - nęcenie, zarzucanie, skuteczne zacinanie. Nistety, ryb tam coraz mniej, i tak jakby zamiast rosnąć... są mniejsze i mniejsze. Już dawno nie złowiłem tam chociażby 30-centymetrowego leszcza. Okołowymiarowe wzdręgi, podobnej wielkości płocie (to te większe) i coraz chudsze i mniejsze krąpie... Obraz nędzy i rozpaczy, dobrze, że chociaż nieprzeszkadza koluch wielkości palca...
Po ostatnich kołowych zawodach gruntowych zostało mi trochę zanęty, postanowiłem ją rozmrozić i wykorzystać właśnie tego dnia. Do tego mrożony gruby robak, kukurydza, zobaczymy czy łowiąc koszykiem uda się złowić coś ciekawego. Jednak nic z tych rzeczy. Łowiąc blisko - drobnica, łowiąc dalej, na jakimś 45 metrze (sam się dziwiłem, że nauczyłem się łowić tak daleko, z feederem mam ostatnio mało do czynienia) brania rzadsze, ale... ponownie drobnica. Na 2 ziarnka kukurydzy nic się nie dzieje, na jedno ziarnko przeważnie płotka. Oprócz niesamowitego widoku wschodzącego słońca, nic ciekawego...




Kilka dni później mój główny cel "urlopowy" - tyczka na rzece Bug. Niski poziom wody wymusza na mnie odpuszczenie "ulubionej" miejscówki, zresztą łowiłem tam całkiem niedawno i było słabo. Tym razem postawiłem wymieszać 1kg Leszcz Żółty oraz 1kg Rzeki Optimum wraz z 8 litrami zanęty rzecznej. Oczywiście wszystko od Piscari. Na początek postawnowiłem rzucić z ręki 8 dość sporych kul, ze względu na mały uciąg zrezygnowałem z bentonitu, na rzecz doklejenia części kul wyłącznie większą ilością wody. Do łowienia wybrałem liście o gramaturze 5 i 12 gram, gdzie już 5 można było mocno spowolnić spływ zestawu. Początek nie był zły, w 3 przepłynięciu pierwszy krąp, później kolejny. Ryby brały seriami, po 2-3 sztuki po czym następowały brania uklejek. Donęcanie 3-4 kulkami przywoływały kolejne krąpie. Po 1,5 godzinie łowienia brały już wyłącznie ukleje, w dodatku co 2-3 przepłynięcie. Trzygodzinną sesję kończę z 27 krąpiami i około 50 uklejami (które od razu wyrzucałem do wody). Znowu brak kontaktu z konkretną rybą.

 




Kilka dni później ponownie zmieniam miejsce, jest głębiej na około 170 centymetrów. Dobrze, że przyjechałem jeszcze przed świtem, bo kilkanaście minut później miałem już 2 sąsiadów - okolicznych wędkarzy łowiących tuż pod brzegiem z gruntu. Mój zwiad rowerowy poprzedniego dnia w celu sprawdzenia nowej miejscówki w 100% zadziałał - będąc późnym popołudniem w tym miejscu naliczyłem 4 wędkujących, mimo iż nie zauważyłem ryb, to taka ilość wędkarzy na bezrybnym ostatnio Bugiem uznałem za dobry znak.
Zupełnie też zmieniam sposób nęcenia, muszę przyznać, że w taki sposób jeszcze na Bugu nie nęciłem. Aż 4 paczki zanęty Rzeka Optimum i 2 paczki gliny rzecznej. Dwa razy więcej spożywki od gliny, zobaczymy, czy krąpie będą chciały w tym żerować. Tym razem 6 kul normalnego rozmiaru, okraszone jedynie małą ilością pinki. Uciąg jest nieco mniejszy, jednak decyduję się na identyczny zestaw spławików. Zaczynam od skuteczniejszego ostatnio zestawu 5 gramowego. Mija 5 minut i nic. Kolejne 5 i nadal nic. W końcu szybkie branie, z całkowitym zatopieniem anteny. I co? Ukleja ;-) Nie były to typowe dla tej ryby "podskoki", ale całkowite, szybkie zanurzenie anteny, które mogło dawać nadzieję na zdecydowanie większą rybę. Większość brań było podobnych i można je było określić jako błyskawiczne i agresywne. Ryby nie brały też co wstawienie, lecz co kilka przepłynięć. Tym razem moim łupem padły same ukleje (na pewno nie więcej niż 20 sztuk), złowiłem chyba tylko 3 malutkie krąpiki. Moi sąsiedzi - też zupełnie nic. Błąd w nęceniu? Wątpię. Co kilkanaście minut widziałem (i słyszałem) konkretne ataki drapieżnika, najprawdopodobnie bolenia (boleni?), w tym kilka razy "uderzenie" było w miejscu mojego spływu zestawu. Kilkukrotnie też widziałem wyskakujące rybki nad powierzchnię, jak i charakteystyczne "strzałki" na wodzie. Dziwne i nietypowe brania uklei były rozwiązane - te drobne rybki po prostu bardziej niż o jedzeniu myślały o... przetrwaniu. Jeśli już pojawiły się w okolicy haczyka, to chciały jak najszybciej pobrać robaka, by od razu odskoczyć. Ale czy to też może tłumaczyć zupełny brak krąpia? O większych rybach nie wspomnę, one raczej nie przestraszyły by się drapieżnika, po prostu nie było ich w okolicy, bądź nie były zainteresowane tym, co im podałem.







Już pod koniec urlopu postanowiłem raz jeszcze się przełać, bo zapowiadało się na najmniej atrakcyjny wędkarsko urlop od lat. Minimum sprzętu, jedynie paczka leszczowej zanęty Piscari (ponownie Leszcz Żółty) i feeder w dłoń. Odpuściłem jezioro Glinki na rzecz mniejszego jeziorka, które pozytywnie zakoczyło mnie w połowie maja. O tym wędkowaniu możecie przeczytać klikając TU. Tym razem jezioro Święte idealnie wpisało się w obraz moich wakacyjnych łowów. Przez 3 godziny nie zobaczyłem nawet brania. W ostataniej godzinie skróciłem nawet odległość z 40 na 25 metr. I nic. Pozostało mi tylko obserowanie ogromnego (na pewno ponad tysiąc) stada 3-4 centymetrowych płoteczek. Dokarmianie ich sypką zanętą chyba wzbudziło ich ufność w stoskunku do mojej osoby ;-)



Podsumowując... nie tego się spodziewałem. Na dodatek, musiałem zrezygnować z kolejnych 2 zawodów i rok 2019 skończę bez żadnej tury cyklu Spławikowego GP Okręgu, chyba po raz pierwszy odkąd zacząłem startować w zawodach. Odpadają mi też zawody wyłącznie odległościówką - tutaj zatrzymują mnie względy rodzinne. Ehhhh... Za rok będzie lepiej? Już nie raz to pisałem...












3 komentarze: