sobota, 2 sierpnia 2014

Urlopowe wędkowanie cz.1

W końcu rozpoczynam urlop! A wraz z urlopem jest okazja, by trochę połowić ;-)) Pierwszy raz wyruszam na Bug w okolicach Włodawy, na miejscu okazuje się, że brakuje trochę wody. Gdyby rzeka była wyższa o 70cm byłoby idealnie. Przy gruntowaniu moje obawy się potwierdzają - jest może 1,20m pod tyczką, będę łowił bez 3 elementów, ponieważ przy takiej odległości jest delikatnie (około 10 cm) głębiej, a przy takim stanie wydaje mi się to dość ważne. Na pierwszy raz przygotowałem się na krąpia, w tym miejscu zawsze go było pod dostatkiem. Zanęta SARS - po 1 kilogramie rzeki i krąpia, do tego 2kg gliny rzecznej, 2kg wiążącej i 2 kg argile. Zakładam spławiki 8 , 12 i 16gr, przy czym 16 prowadzi się zestaw tak wolno, że gdyby dołożyć ciut więcej byłby idealny do stopa. Łowię liśćmi Vimby Darka Ciechańskiego - ten kształt bardzo mi pasuje. Do zanęty dodaje około ćwiartki pinki i można łowić... Na razie cisza, spokojnie, ryby może muszą znaleźć kule. Niestety, niski poziom wody prawdopodobnie gdzieś wygonił krąpie. Łowię tylko jednego wielkości pół dłoni, co jakiś czas na haczyk trafia ukleja. Mniej więcej po 2 godzinach mam agresywne branie, zacinam i p usta guma 2,0 rozciąga się na dobre 4 metry. Hol trwał może 15 sekund, zakończył go zerwany przypon. To mógł byś spory jaź, akurat w tym miejscu jazie są częstym przyłowem. Kolejne wstawienie i kolejne branie - tym razem niezła płoć, na oko ma jakieś 150gram, ponowne wstawienie zestawu i znowu taka sama płoć! Już myślałem, że zacznie się jakieś normalne łowienie, niestety, to było na tyle. Ponownie brała wyłącznie ukleja...

Rewanż na rybach postanowiłem wziąć dość szybko, po 2 dniach zjawiam się ponownie w tym samym miejscu. Tym razem przygotowania nieco inne - 4kg gliny wiążącej Cat-fish i 2kg ciężkiej, rzecznej gliny Gienka. Zanęta to ponownie 1kg rzeka SARS oraz 1kg jaź kleń tej samej firmy. Do tego idzie sporo bułki fluo w kolorze czerwonym i żółtym oraz odrobina słodzika. Tym razem oprócz ćwiartki pinki, do mieszanki poszedł też duży kolorowy 0,25L. Postanowiłem ponad połowę towaru zostawić na donęcenie, a z ręki wrzucić kule mocno sklejone bentonitem oraz nawet gumą arabską, oczywiście w 3 konsystencjach. Jeszcze dobrze się nie rozsiadłem, a po 4 minutach mam ładne przytopienie antenki i... siedzi!!! To jest spora ryba, spokojnie holuję i po kilku chwilach ładny jaź ląduje w podbieraku. Co za początek!!! Po kolejnych kilku minutach kolejny jaź, spokojnie tuż ponad 30 centymetrowy. Kolejna ryba i ta niestety ze mną wygrywa. Znów pęka przypon 0,12mm. Patrze na zegarek - minęło 20 minut, jest dobrze, są emocje, nie ma uklei. Tym razem do kolejnego brania mija około 10 minut, donęcam 2 kulkami mocno sklejonej mieszanki i po chwili kolejny ładny jaź! To już trzeci. Kilka minut branie i.... czuję, że mam rybę dnia. Mocno trzyma się dna, nie szaleje, to jakaś spora ryba. Pusta guma mocno się rozciągnęła, trudno mi ocenić ile metrów ponieważ szczytówkę trzymam tuż pod powierzchnią wody. Widzę wracający łącznik, więc powoli cofam tyczkę. Holuję rybę na 4 elementowym topie (grunt trochę ponad metr), nadal nie wiem co to jest. Ryba pierwszy raz zbliża się do powierzchni, widać tylko złotawą plamę - to nie jest jaź, budową ciała ryba przypomina leszcza. I rzeczywiście, za chwilę ląduje w podbieraku, jego hol trwał dobre 4 minuty, było ciężko bo trudno było oderwać go od dna. Po zważeniu okazuje się, że to mój nowy rekord - 1,7kg i jakieś 45cm. Łowiłem już leszcze o długości troszkę ponad 50cm, ale raczej nie przekraczały one 1,5kg. Niestety. To była ostatnia ryba dnia. Fajne łowienie trwało zaledwie 45minut, po godzinie pojawiły się ukleje, po kolejnej postanowiłem się złożyć. Czy ten trening można uznać za udany? Ryb ciągle mało, krąpi w ogóle nie ma, ale wiedziałem, że tu pojawiają się jazie, na nie się nastawiłem i udało się je złowić. Dodatkowo rekordowy leszcz. W sumie można ten wypad zaliczyć na plus. Niestety, już wiem że raczej nie połowię sobie ryb na rzece. Nie przy takim stanie wody, a szukać nowej miejscówki... Trochę nie mam na to czasu.

W najbliższym czasie sprawdzimy ile jest uklejek w Bugu, siądziemy w końcu (!) z odległościówką, a i jeszcze musi zostać czas na łowienie długim batem. Coś czuję, że spinning i feeder wrócą do domu nietknięte ;-)))

Oczywiście ryby szybko wróciły do wody i odpłynęły mocno chlapiąc ogonami ;-))))

2 komentarze:

  1. Trzeba korzystać z każdej wolnej chwili :) Ja lecę w sobotę z tyką pobawić się z linami. Połamania !

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę! U mnie urlop szykuje się dopiero na październik i obawiam się, że w tym roku nici z wędkowania.... Cóż, taki rok jakiś pechowy...

    OdpowiedzUsuń